Zgodnie z przewidywaniami poszlo idealnie!:) Nasz gospodarz z CS - Hamish odebral nas z ustalonego wczesniej punktu przy autostradzie i pojechalismy do jego domu. Jak sie okazalo nie byliśmy jego jedynymi goscmi z CS w tym czasie. Mloda parka z Argentyny siedziala u Hamisha już ladnych kilka dni. Szukali pracy w NZ, a na czas tychze poszukiwan pracowali dla Hamisha w jego domu. Bo szczesliwym posiadaczem tej nieruchomosci był dopiero kilka miesiecy i wciaz sporo pozostawalo do zrobienia. A ze zblizaly sie jego 50 urodziny i chcial uzadzic jakas spora impreze, to argentynska parka miala sporo do roboty:) W Auckland mielismy do dyspozycji tylko jeden pelen dzien. Chcielismy wiec go wykorzystac na maksa. Kupilsmy calodzienne bilety na komunikacje miejska (po 14NZ$) i ruszylismy nastepnego dnia na miasto. Dotarlismy do scislego centrum, widzielismy kolejne skoki na bangy, ale tym razem z wiezy Sky Tower, poplynelismy promem (w cenie biletu) do spokojnego i bardzo klimatycznego Devonport, tam kupilismy ciepla bagietke, wdrapalismy sie na jedno ze wzgorz z punktem widokowym na miasto, zatoke i pobliskie wysepki. Pieknie! Chcielismy kolejnym promem poplynac kawalek dalej na wysepke wulkaniczna, ale nasze bilety już sie na to nie lapaly:( Nie to nie. Wrocilismy do miasta, okolnym autobusem zrobilismy sobie rundke po miescie, odetchnelismy chwilke w parku i o 16.30 trafilismy do katedry sw.Patryka na Msze sw (była niedziela). Msza niesamowita, bo to było zaledwie kilkanascie godzin po tragicznej katastrofie, w ktorej zginal Prezydent i sporo polskiej elity politycznej. Przed oltarzem obraz Matki Boskiej Czestochowskiej z bialo-czerwonymi kwiatami i listem kondolencyjnym od nowozelandzkiej polonii. Ksieza prowadzacy Msze tez kilkakrotnie do tej tragedii nawiazali... Cos nas caly czas drapalo w gardle.
Mielismy zdecydowanie za malo czasu, żeby sie po Auckland pokrecic. Już na wariata dotarlismy do jakiegos marketu, żeby zrobic zakupy na wieczorny obiad. Obiecalismy Hamishowi, ze przygotujemy cos polskiego. Biedne plendze:)) (dla nie-poznanskich czytelnikow: plendze to placki ziemniaczane:)) Do domu trafilismy dosyc pozno i za nim je przygotowalismy było już chyba po godzinie 21. Ale wyszly pyszne! Zrobilismy plendze na dwa sosoby: 1) - jak najbardziej tradycyjne: czyste ciasto i jedzone z cukrem; 2) - al'a wegierskie: z pieprzem, ziolami, cebulka i podane z pikantnym sosem. Tak czy siak obie wersje Hamishowi bardzo smakowaly:) I nam tez! Przed nami zostala ostatnia noc w Nowej Zelandii...
Mieszkanie Hamisha było niedaleko lotniska i przy jednej z glownych drog w to wlasnie miejsce, ale i tak troche sie balismy o transport. Samolot mielismy kolo 16 wiec czasu niby sporo, ale lotniskowy autobus odjezdzal z centrum i kosztowal 16NZ$ (+dojazd domiasta...) a taksowka by z nas zdarla jakies 40NZ$... Postawilismy zaryzykowac, wyjsc troche wczesniej i lapac stopa. Przeszlismy wiadukt, ustawilismy sie z kartka pod tytulem "airport" i czekalismy... Może jakies 5 minut!:) Ostatni autostop w Nozwej Zelandii był wysmienity!