Miasteczko bardzo przyjemne. Typowy kurort z milionem sklepikow, restauracji, hoteli i hotelikow. Przepieknie polozone nad malownicza zatoczka ogromnego jeziora, a dookoła wysokie gory z osniezonymi czubkami!:) Slicznosc!:) Tylko kosmicznie drogie. Za miejsce pod namiot musielismy zaplacic po 18$ od osoby, a ze chcielismy tam zostac dwie noce, to troche nas to kosztowalo. Jak sie okazalo - nie tylko to! Za prysznic trzeba było tez placic, nie wspominajac o praniu czy internecie... Co za zdzierstwo. Tym bardziej, ze pole kempingowe bardzo kiepskie. Ogromny, odkryty teren, przyczepa kolo przyczepy - jak sardynki w puszce. Za wszystko placisz, a w kuchni nie ma nawet sciereczki czy plynu do mycia naczyn. Kiepsko, bardzo kiepsko... Ale nie mielismy wyboru. Musielismy tam zostac. Nazbieralo sie znowu troche spraw do zalatwienia i od czasu do czasu trzeba sie zatrzymac. W samym miasteczku zrobilismy zakupy, skorzystalismy z internetu, zorientowalismy sie w lokalnych autobusach. Danusie tylko gdzies pognalo na jakies z okolicznych wzgorz, żeby zobaczyc panorame miasteczka z jeziorem i gorami....:) W dzien wyjazdu z Queenstown mielismy calkiem sloneczna pogode. Wiec wpierw sniadanko, jeszcze troche internetu. No i oczywiście jak przyszlo do zwijania namiotu, to zaczelo padac... A to jest najgorsze! Nie mielismy wyjscia, zapakowalismy sie na mokro i miejskim autobusem po 5,20$ od lebka wydostalismy sie w bardzo dobre miejsce daleko poza miasteczko. Tam konkurencja już czekala...:) Byliśmy trzeci w kolejce na stopa, ale poszlo gladko. Autostopowicze szybko znikali, nasza kolej przyszla po jakis 40 minutach. A mielismy troche szczescia, bo niezle zmiksowana para - ona z Tajwanu, on z Kurdystanu - obywatele Australii, wzieli nas bezposrednio do Fox Glacier:) Po drodze bardzo ladne widoczki, ale pogoda caly czas niezbyt piekna. Deszcz towarzyszyl nam praktycznie caly czas, z krotka tylko przerwa nad jeziorem w Wanaka. Miejsce chyba jeszcze ladniejsze od Queenstown! Taki cukiereczek!:) Jednak tu tylko krotki postoj i czas, żeby zjesc kanapke i ruszalismy dalej. W samochodzie mieli gazete, a tam na pierwszej stronie artykul o ewakuacji turystow z Milford Sound. Dzien po naszym wyjezdzie przyszla zapowiadana wczesniej masakra pogodowa. Ulewne deszcze, burze z piorunami i silny wiatr. Pozrywalo mosty i drogi, polamalo drzewa... 120 turystow musialo być ewakuowanych smiglowcami i lodziami z odcietych od swiata miejsc. Niezly bigos! Cale szczescie, ze stamtad ucieklismy w miare wczesnie!
Do Fox Glacier dojechalismy zaawansowanym wieczorem i oczywiście w deszczu. Nie mielismy pojecia co dalej powinnismy robic. Wiedzielismy, ze tego dnia dalej nie pojedziemy, ale tez nie chcielismy za dlugo siedziec w tym miejscu. Pogoda fatalna, mokry namiot i polowa rzeczy, znowu drogi nocleg. No bo tam tez nie mielismy wyjscia i musielismy wziasc dormitorium. Lalo, a trzeba było sie wysuszyc... Ale cale szczescie, ze tam trafilismy, bo poznalismy Pink Lady...