No i du... Wszyscy nas ostrzegali, ze szczególnie ta czesc NZ jest bardzo deszczowa. Suma rocznych opadow wynosi 8000mm. Ale my byliśmy pelni optymizmu...:)
Do Te Anau dojechalismy bez problemu. Czlowiek, ktory wieczorem zabral nas z Invercargill okazal sie biologiem pracujacym dla ministerstwa srodowiska NZ. Wiec znowu trafilismy idealnie. Opowiedzial nam o okolicznych terenach, pomogl zidentyfikowac na fotografiach co jest co - bo do tej pory mielismy problemy z odroznieniem futrzastej foki i lwa morskiego:) Bardzo milo spedzilismy czas w jego domu. Ale glowny cel - Milford Sound (MS) - wciaz czekal:) Biolog wywiozl nas nastepnego dnia poza miasteczko - przy okazji pokazal nam swoja dzialke i miejsce, w którym będzie budowal dom... Bajecznie! Szybko zlapalismy parke turystow, ktora chciala pojechac tylko kilkanascie minut na ktorys z punktow widokowych, ale ostatecznie zawiozla nas prosto do hostelu w Milford! - 2,5 godziny jazdy:) Milo!:) Okolica wspaniala. Lasy, wysokie gory, ogromne jeziora i wcinajace sie w lad waskie zatoczki - czyli Fiordland! Jedno z najpiekniejszych miejsc w NZ! Tyle, ze nie tym razem... Ciezkie, granatowe chmury były tak nisko, ze skutecznie zaslanialy te przepiekne widoki. My moglismy podziwiac je tylko na fotografiach i pocztowkach... Jedyne, co udalo sie zobaczyc w naturze, to setki pieknych i wysokich wodospadow wzdluz calej drogi do MS. Wygladalo to tak, jakby okoliczne wzgorza były ogromna szklanka wody, a ktos nieostrozny wlal do niej za duzo wody...:) Autentycznie - woda przelewala sie przez krawedzie zboczy!:) Sprawdzilismy w recepcji pogode. Wlasnie zaczynalo padac i z prognoz wynikalo, ze nie przestanie przez kilka dni, a na pojutrze zapowiadano silne burze, wiatry i generalnie meteorologiczna katastrofe... No to pieknie. Noc przespalismy w dormitorium, bo nie pozwolili nam rozbic namiotu. Było przyjemnie, ale cena 30$ od lebka dosyc slona... Nastepnego ranka tylko krotki spacer w okolice przystani skad odplywaly statki wycieczkowe po fiordach. Liczylismy tylko na cud, ale ten nie nastapil...:) Pogoda robila sie coraz gorsza. Zabralismy z hostelu plecaki, stopem wrocilismy do Te Anau. Mloda dziewczyna podrzucila nas wprost do centrum wiec moglismy zrobic zakupy, zjesc na szybko jakas kanapke i podreptac na droge wylotowa. Widzielismy, jak nad Milford zbieraja sie czarne chmury...
Nam jakos udalo sie na sucho poczekac na kolejnego stopa. Na dwa samochody dostalismy sie do Queenstown. No prawie sie dostalismy, bo kobieta ktora nas wiozla przez ostatnie 150km wysadzila nas na glebokich przedmiesciach i do pola namiotowego maszerowalismy jeszcze godzine i to pod gorke...