No wlasnie... Najgorzej, jak sie komus cos wydaje...
Na lotnisko dotarlismy bardzo pozno. Samolot miał startowac o 8.50, a my do hali odlotow dumnie wkroczylismy kolo 7.30. Kurcze, troche malo czasu. Ale szybko odszukalismy odpowiednie stanowisko do odprawy i ustawilismy sie w dosc dlugiej kolejce. A czas powoli uciekal... W koncu podeszlismy do lady, podalismy nasze paszporty i bilety, zapakowalismy plecaki na tasme do wazenia i odprawy, spojrzelismy na zegarki. No, powinnismy zdazyc!:) Ale pan, kroty trzymal nasze paszporty w rece ze szczerym usmiechem na twarzy zapytal, czy mamy bilety powrotne, albo wylotowe z Nowej Zelandii... Spojrzelismy na siebie i zbaranielismy. Oswiadczylismy, ze takowych nie mamy, bo nie potrzebujemy wiz do NZ, ze nigdzie nic o takim warunku nie było itd. Na to pan z kolei, ze jeśli nie mamy biletow, to on na poklad samolotu wpuscic nas nie może... Ja pierdziele. Tego już było za duzo. Co jak co, ale jakichkolwiek klopotow z opuszczeniem Australii i dostaniem sie do NZ nie przewidywalismy. Mily pan pokazal nam nawet ten warunek na ktorejs ze stron internetowych dla cudzoziemcow. Niezly bigos. I co teraz?? Cale szczescie facet sam podpowiedzial rozwiazanie, bo - jak sie okazalo - nie byliśmy wcale pierwszymi turystami majacymi taki sam problem. Zaproponowal kupno biletu powrotnego do Australii z mozliwoscia pozniejszego anulowania i zwrotu wiekszosci ceny. Dobra. Tylko, ze do odlotu zostalo kilkanascie minut... Pani kilka okienek obok, ktora miala sprzedac nam bilet, miala czas na wszystko, tylko nie dla nas... Sterczelismy tak jak kolki, a czas uciekal dalej. Przy stanowiskach do odprawy już nie było nikogo, tylko parka Polakow miotajaca sie od okienka do okienka. W koncu dostalismy bilety, zaplacilismy za nie 280A$ (wiec cena rewelacyjna), odprawilismy bagaze i pedem polecielismy do kontroli osobistej i bagazu podrecznego. A tam ludzi jak szaranczy. Chyba wszyscy sie umowili, żeby ruszyc naraz zaraz przed nami. Mowimy jakies kobiecie, ze za chwile mamy samolot, ale gdzie tam...mamy stac w kolejce. Ze mnie pot lal sie strumieniami. Do odlotu kilka minut. A przed nami jeszcze kontrola paszportowa. Jednak tam już poszlo gladko. Biegiem gnalismy przez spora hale ze sklepami wolnoclowymi, barami i innymi duperelami. A to lotnisko mialo być male! Pytamy gdzie jest nasza bramka. No i gdzie? Oczywiście ostatnia na samym koncu hali odlotow. Myslalem, ze cos mnie trafi. Mokry jak szczur, oboje zadyszani dotarlismy do bramki odlotowej. A tam ten sam pan, z tym samym uroczym usmiechem zaprosil nas do wejscia na poklad... Lecielismy do Nowej Zelandii...!!!!
Zaczne tak: czarna jak smola Murzynka z Togo, zona Konadyjczyka, przygotowala japonskie sushi na koreanski sposób z australijskim winem dla Polakow w nowozelandzkim domu...:) Niezle nie?:) Tez nam sie spodobalo!:)
Tony i jego zona Anita byli naszymi kolejnymi gospodarzami z HC w Christchurch. Przyjechali po nas na lotnisko i już pierwszego dnia wspaniale ugoscili. Jeszcze za nim przyjechalismy do ich skromnego domku zafundowali nam wycieczke pogladowo-objazdowa po okolicach miasta. Cudnie! Jak by tego wszystkiego było malo, to wieczorem zaprosili nas do knajpki, gdzie popilismy troszke pifka i pogralismy w bilard (az mi glupio było, bo facet gral dosyc mizernie...). Ale wszyscy tak swietnie sie bawili, ze zamiast wrocic grzecznie do domku, to zawedrowalismy do kolejnej knajpki z muzyka na zywo i dylacymi (naszymi tez!) dziewczynami...:) Pierwszy dzien w NZ był absolutnie rewelacyjny!! Drugiego dnia nie ruszalismy sie praktycznie z domu. Rano byliśmy z Anita w kosciele (bo to była niedziela, a Anita praktykujaca kotaliczka), a potem tylko na zakupach, bo postanowilismy ugotowac cos typowo polskiego na obiad i padlo na barszcz ukrainski!:) Ale może sie nie wyda!:) Najwazniejsze, ze im smakowalo:) Poza tym oczywiście prace domowe: przede wszystkim internet, kupno kolejnych biletow, zalatwianie nastepnych noclegow, wrzucanie relacji i fotek do geobloga. Wieczorem pogralismy w Monopoly! W poniedzialek wybralismy sie do miasta. Obejrzelismy centrum, odwiedzilismy swietne Canterbury Museum, zalapalismy sie na pokaz maoryskiej grupy taneczno-wokalnej na Placu katedralnym, pospacerowalismy po ogrodzie botanicznym. Mily dzien! Wieczorem musielismy dokonczyc sprawy internetowo-biletowo-finansowo-organizacyjne, troche sie spakowac i wyspac, bo nastepnego dnia rano mielismy ruszyc autostopem na podboj Nowej Zelandii!:))
No, niezle sie zaczelo. Tony i Anita. Niesamowici ludzie. On około 65lat, ona 26lat... Oboje bardzo mili i pomocni. Tony ma cztery obywatelstwa i nie jest pewien czy nie wywedruje do Togo razem z Anita. Dziekujemy im za przechowanie!:)
A sama Nowa Zelandia? Do tej pory za duzo jej nie wiedzielismy, ale już zrobila calkiem spore wrarzenie. Duzo bardziej zielono niż w Australii, z jednej strony ocean z licznymi zatokami wcinajacymi sie w lad, a z drugiej na horyzoncie wysokie gory z osniezonymi wierzcholkami. Na pagorkach owce, w dolinach ludzie spokojnie sobie zyjacy:) W NZ jest około 4mln ludzi i ok. 60mln owieczek!:) Co nas również ucieszylo, to to ze jest znacznie taniej niż w Australii. Np.piwo w knajpie kosztuje 5NZ$ (czyli 10zl a w Australii 8A$=20zl), a w sklepie za 20 buteleczek trzeba zaplacic tylko 30NZ$! - jak sie trafi promocje:) Generalnie zakupy spozywcze można zrobic znacznie taniej. Noclegi tez tansze, papierosy i woda mineralna tylko odrobine tansza (ale tutaj i w Australii można pic wode kranowa). Nie wiemy jeszcze ile kosztuje transport, ale mamy nadzieje, ze nie będzie to nas dotyczylo!:)
Dobra! Tyle pierwszych wrazen z NZ. Jak troche pobedziemy i cos zobaczymy, to damy znac!:) Cmokasy!