Podziekowania dla "komentatorow" naszych wypocin!:) Uwierzcie, ze to bardzo mile znajdowac nowe wpisy...:) A w Australii ludzie nie chodza do gory nogami, ale cos jest nie tak ze Sloncem. No bo w Polsce, jak sie patrzy w kierunku Slonca, to sie patrzy na poludnie, a Slonce po niebosklonie wedruje z lewej na prawa strone; a tu patrzy sie na polnoc i Slonce biegnie z prawej do lewej... Ale wracajmy do podrozy!:)
Taaa... Noc, autostrada, McDonald, stacja benzynowa, parking z ciezarowkami i my:) Danusia poszukala jakies zaciszne miejsce pod plotem z kawalkiem rownej ziemi i pod oslona ciemnosci rozbilismy namiot. Spalo sie bardzo dobrze!:) Rano był problem, bo rosa była wszedzie, a nie mielismy czasu, żeby czekac, az wszystko wyschnie, wiec na mokro zwinelismy oboz, przy piknikowych laweczkach ugotowalismy sobie kawe i powyjadalismy resztki. Potem już tylko autostrada i czekanie na kogos, kto nas zabierze do Sydney (Syd). Ale tym razem poszlo gladko. Mlody Koreanczyk zostal nawet zatrzymany przez policje, bo jechal troche za szybko! Ale - na nasze nieszczescie, co wyjasni sie za chwile - nie dostal mandatu, tylko pouczenie.
W Syd mielismy kontakt na mojego kolege z klasy ze szkoly lacznosci w Poznaniu! Przypomnialem sobie, ze miał jakis czas temu wywedrowac do Australii i odszukalem go na naszej-klasie:) Co za fart! Tym bardziej, ze nie moglismy znalezc nikogo dostepnego ani z HC ani z CS i to wlasnie Krzysiek był nasza ostatnia szansa. Ale zgodzil sie nas przyjac pod swój dach (chwala mu za to! - dzieki!). Umowilismy sie z nim, ze dojedziemy z Koreanczykiem do ktorejs ze stacji kolejowych i stamtad nas odbierze. Na miejsce dotarlismy idealnie o czasie. Stanelismy pod dworcem, pozbieralismy nasze rzeczy z auta, podziekowalismy za podwiezienie i przeszlismy na druga strone ulicy pod budynek stacji, żeby tam poczekac na Krzyska. No i wlasnie... Zauwazylem, ze nie miałem mojego portfela!!! Ja pierdziele! Pieniadze to nie problem, bo było tam może ze 150A$, ale wlasnie tam miałem nasze pamiatkowe pieniadze zbierane w kazdym z odwiedzanym przez nas kraju, karte studencka i karte platnicza! Kurcze! Nie ma portfela! Pierwsza mysl, ze ktos mi swisnal, jak przechodzilismy przez ulice, ale to prawie niemozliwe, bo miałem na sobie plecak. No to raczej mogl zostac tylko w samochodzie Koreanczyka... Szybko pobieglem do miejsca, gdzie nas wysadzil, ale oczywiście już go nie było... A my - jak ostatnie fujary, nie mielismy ani jego namiarow, ani nawet imienia, nic... Po chwili pojawil sie Konio (Krzysztof K.). Serdecznie przywitanie, ale co dalej z portfelem. Danusia bliska placzu i wsciekla, ja zalamany... Syd nas przywitalo dosyc okrutnie. Banknoty z Bulgarii, Syrii, Turcji, Jordanii, Laosu i Wietnamu gdzies tam sobie pojechaly... I karta studencka! Było tyle znizek... Kurcze. Poczekalismy jeszcze godzine pod dworcem z nadzieja, ze czlowiek sie zorientuje co i jak i może wroci w to samo miejsce. Ale jednak nie... Zatrzymalismy tez radiowoz, opowiedzielismy o calej sytuacji, ale generalnie nic nie wskoralismy. Gdyby wczesniej Koreanczyk dostal mandat za przekroczenie predkosci, to bez problemu policja mogla by go teraz odnalezc... Z wisielczymi humorami pojechalismy do dzielnicy Bondi, gdzie Krzysiek mieszkal z Rodzina.
Pieknie sie urzadzili. Bardzo ladne mieszkanko z dwoma sypialniami i sporym tarasem zaledwie 10min spaceru od slynnej plazy Bondi. Jak milo było sie tam znalezc! Tylko caly czas czkal nam sie ten portfel... Co za pech! A u Krzyska w Sydney rewelacja. Poznalismy jego przesympatyczna zone - Iwone i syna Igora. Mieszkal tam tez bratanek Krzyska - Kamil. Pomimo sporego zageszczenia Iwona wygospodarowala dla nas uroczy kacik, gdzie moglismy przez 3 dni spokojnie pomieszkac:) Tak wiec standard: spore pranie, odrabianie internetowych zaleglosci, zbieranie informacji, dobre jedzonko:)
Pierwszego dnia poszlismy tylko na plaze, a wieczorem pogadalismy troche o losach polskich emigrantow w Australii. Iwona pracuje w polskim konsulacie, Krzysiek zaczepil sie u faceta, ktory zleca prace wykonczeniowe w budowlance, Igor chodzi do pobliskiej szkoly i szykuje sie do przyjecia Pierwszej Komunii sw. Jednak caly czas mieszkaja w Australii na prawach wizy studenckiej i nie jest to latwe zycie (choc pewnie i tak latwiejsze niż w PL...) Trzymamy kciuki, żeby wszystko poszlo dobrze i żeby udalo im sie zalatwic status rezydentow!!:))
Drugiego dnia ciag dalszy prac organizacyjnych. Potwierdzilismy kolejnego gospodarza z Hospitality Club, zrobilismy reszte prania i spore zakupy. Byliśmy nawet w sklepie, gdzie można kupic pierogi i kabanosy! Ale jaja! Dopiero trzeciego dnia - w piątek - wybralismy sie na zwiedzanie miasta. Syd jest piekne! Zaczelismy od dojechania lokalnym autobusem za 1,5A$ do Watson Bay. Miejsce urocze. Malowniczy polwysep z przepieknymi widokami, malymi plazyczkami (nawet dla golasow!) i rozlegla panorama na miasto. Potem promem (na ktory musielismy poczekac prawie 1,5 godz bo na poprzedni spoznilismy sie 5min....) za troche ponad 5A$ poplynelismy do samego centrum. Widoczki kapitalne. No i oczywiście pierwsze spojrzenia na slynna sydnejowska opere! Autentycznie fajne wrazenie:) Po miescie krecilismy sie do wieczora. Oczywiście opere wiedzielismy z kazdej możliwej strony, odwiedzilismy stara czesc miasta - The Rocks, byliśmy w ogrodach botanicznych (gdzie Danusia widziala drzewa oblepione nietoperzami jak owocami...), obeszlismy nadbrzeze. Nawet zafundowalismy sobie piwo i kawe w jednej z setek knajpek i poczekalismy do zmroku. I warto było! Wdrapalismy sie na slynny Sydney Harbour Bridge (to taki spory mostek:-)) i stamtad zachlysnelismy sie widokiem oswietlonej opery i centrum miasta. Kapitalne! Zeszlismy na dol i przez tetniace zyciem centrum dostalismy sie na powrotny autobus do Bondi. Nogi wchodzily na do du...ale warto było! Miasto wielkie, pelno ludzi, spory ruch na ulicach, korki. Ale przy tym wszystkim kolorowe, pelne zycie, czyste i zadbane. Jakos tak milo było tam być:) Pomimo tego portfela...
Ale niestety, to co mile, szybko sie zazwyczaj konczy. Pobudka w sobote o 5.30. Masakra! Nie moglismy otworzyc oczkow! Musielismy sie od podstaw spakowac i przepakowac i kolo 7.30 być na lotnisku. Dobrze sie zlozylo, bo Krzysiek akurat jechal do swojego znajomego i mogl nas na lotnisko podrzucic. Troche sie obawialismy, ze będziemy za pozno (nikomu nie chcialo sie wczesniej wstawac....), ale przeciez mielismy już kupione bilety, lotnisko ponoc nie za duze, nie potrzebowalismy już nic zalatwiac, tylko szybka odprawa i już. Najgorzej, jak sie komus cos wydaje....