Autobusy turystyczne maja kilka zalet: odbieraja Cie z hotelu i bezposrednio zawoza do celu. Ale maja tez kilka wad: nigdy nie wyjezdzaja o ustalonym czasie, często zatrzymuja sie przy knajpkach i w docelowym miescie podjezdzaja pod swoje biuro turystyczne z czekajacymi nadaniaczami i naciagaczami, i ktore nie zawsze jest w centrum. Cale szczescie Hoi An to male miasteczko i w kilka minut znalezlismy sie w punkcie skad moglismy poszukac noclegu. Pokoj w cichym miejscu za 7$:)
No i na spacer po uliczkach starego miasta. Czytalismy w przewodniku, ze ta czesc miasteczka zostala wpisana na liste swiatowego dziedzictwa kultury UNESCO. Jednak czasami można sie sparzyc na takich miejscach oczekujac zbyt wiele. Ale Hoi An było fantastyczne! Ulice czesciowo wylaczone z ruchu motorkowego. Piekne, stare domy, z widocznymi wplywami chinskimi i japonskimi. W wielu z nich stylowe galerie: malarstwa i grafiki, miejscowego rekodziela, fotografii. W wielu pracownie artystyczne i rzemieslnicze. Bardzo duzo krawcow i warsztatow tekstylnych. Nas najbradziej urzekla pracownia, w ktorej mlode (i calkiem, calkiem...) dziewczyny wyszywaly jedwabnymi nicmi istne cuda: portrety, krajobrazy, motywy roslinne. W sklepach przystrojone choinki i udekorowane swiatecznie okna... Bajka! Chodzilismy po tym miejscu jak zaczarowani... Co jakis czas natrafialismy na niewielkie, ale bardzo ladne swiatynie wcisniete pomiedzy drewniane budynki czy interesujace "domy spotkan" powszechne w kulturze chinskiej. Na niewielkiej rzece snuly sie lodki spacerowe, a klimatyczne knajpki przy promenadzie necily swiezym piwem:) Niesamowite było to, ze wszedzie moglismy wejsc, wszystkiego dotknac, popatrzec z bliska jak powstaja niektóre rekodziela, jak ci ludzie zyja. A snujaca sie delikatnie z glosnikow muzyka (glownie standardy muzyki powaznej) i cieple promienie zachodzacego slonca oswietlajace dachy domow dopelnialy ten bajkowy obrazek. Nie chcialo nam sie wierzyc, ze praktycznie kazdego roku te wszystkie uliczki i piekne domy zalewane sa w porze deszczowej czesto do poziomu pierwszego pietra... Przestaly nas dziwic zacieki i mchy na scianach, spora wilgoc w pomieszczeniach i specyficzny zapach. Podziwialismy tych ludzi, ze co roku chce im sie przenosic caly dobytek na wyzsze pietra. Hoi An z pewnoscia zapamietamy jako najprzyjemniejsze miejsce w Wietnamie. Tylko szkoda, ze moglismy tam zostac tylko jedna noc. Po tych uliczkach i wszystkich zakamarkach smialo można by sie pokrecic jeszcze jeden dzien:) Ale nie tylko nam sie tam podobalo. Chyba wszyscy turysci, a było ich sporo i wcale to nie przeszkadzalo, chodzili po miasteczku zauroczeni. Hoi An lezy mniej wiecej po srodku Wietnamu, wiec przewaznie każdy z odwiedzajacych to miejsce był wczesniej albo w HaNoi - jadac z polnocy, albo w Sajgonie - jadac z poludnia i po takich miastach znalezienie sie posrod tych uliczek i klimatycznych pracowni moglo być (i bylo) sporym, pozytywnym szkokiem:)
Po przecudownym popoludniu i jednym intensywnym dniu w Hoi An musielismy ruszac dalej. Niestety kupione już wczesniej bilety na samolot z Sajgonu wymyszaja caly czas okreslone tempo i nie możemy sobie pozwolic na poslizgi. A uwierzcie, ze w takich miejscach jak to, chcialo by sie zostac troszke dluzej. Naszym nastepnym celem miala być wypoczynkowa miejscowosc Mui Ne z pieknymi plazami i piaskowymi wydmami już na poludniu Wietnamu. Rozwazalismy kilka opcji transportu i stanelo znowu na turystycznym autobusie sypialnym. Tanszy, wygodniejszy (bez kilku przesiadek) i szybszy. Miał ruszac o 17.30, wiec pomni na dotychczasowe doswiadczenia ze spokojem rozlozylismy sie przed hotelikiem na laweczkach z zakupami, żeby przygotowac sobie kanapki na droge (mielismy jechac 19 godzin!!!) Nasz podrozny obrusik, rozkrojonych kilkanascie buleczek, topione serki, otwarta puszka z pasztetem i tunczykiem, pomidory w trakcie krojenia, owoce w trakcie mycia, goraca kawka w kubkach. I na to podjezdza facet, ktory ma nas zabrac do autobusu... Było troche paniki, blyskawiczne pakowanie calego majdanu i jakos sie udalo:)))