Ponoc wyjatki potwierdzaja regule. I cale szczecie trafilismy na taki wyjatek. Po calej awanturze podszedl do nas jakis miejscowy facet cwiczacy o 6 rano (masakra!!) nad brzegiem zatoki. Powiedzial, ze niestety często ludzie z hoteli czy biur turystycznych w Wietnamie nie wywiazuja sie ze swoich zobowiazan. Sprawial wrazenie jakby swiadkiem takiego zdazenia z turystami nie był pierwszy raz... Dowiedzielismy sie od niego, ze zaraz po drugiej stronie ulicy jest budka, gdzie możemy kupic bilety na autobus do Hai Phong, ktory zawiezie nas tam wczesniej niż lodka. Przenieslismy sie z tobolami, kupilismy bilety za 120.000. Drogo, ale nie mielismy wyjscia. Szkoda tylko, ze sie spoznilismy 10min i na nastepny autobus musielismy czekac prawie dwie godziny.
Potem już prawie z gorki. Autobusem na zachodni brzeg Cat Ba i tam przesiadka do szybkiego promu. Facet tak szalal, ze powaznie balismy sie o nasz dobytek, ktory wyladowal na dachu lodzi. Na stalym ladzie znowu autobus (wszystko w cenie) i kolo 10 byliśmy już w miescie. Blyskawiczna przesiadka na motorki i kilkukilometrowy kurs z ogromnymi bagazami po zatloczonych ulicach miasta na dworzec autobusowy. A tam prawie Ameryka! Czytelny rozklad jazdy, informacja o cenach biletow, pani w okienku chcaca pomoc i pomimo braku znajomosci angielskiego chciala sie dogadac!:) Prawie Ameryka, bo autobus do Nam Dinh odjechal 10 min temu...:) Odczekalismy znowu prawie dwie godziny. Tego czekania mielismy już powoli dosyc, a przed nami było najdluzsze czekanie tego dnia i spora niewiadoma - czy uda nam sie kupic bilet na pociag do Dong Ha? Ale poszlo gladko. W Nam Dihn byliśmy chwilke po 14. Facet z autobusu wysadzil nas gdzies prawie w szczerym polu, ale zaraz znalazly sie motorki i bez problemu (jednak ze sporym wysilkiem - bo to nie takie latwe jechac z ciezkim plecakiem wyginajacym Cie do tylu na motorku, ktory co chwile w sposób dosc gwaltowny hamuje i przyspiesza, nie mowiac już o zakretach, ledwo siedzisz, wszystko napiete, a do faceta ciazko sie przytulic...) podjechalismy na dworzec. Jeszcze przed dworcem zauwazylismy tablice zawierajaca informacje o wolnych miejscach w pociagach. Przy kilku z nich widniala cyfra "0" i to nawet na dwa dni do przodu... Ale nie tracilismy nadziei. I slusznie!:) Zweryfikowalismy nasz sfotografowany w HaNoi rozklad jazdy i zaszalelismy. Kupilismy bilet za 310.000 od glowy na sypialny pociag z klima:) Jeszcze chyba nigdy takim nie jechalismy, wiec to w ramach zbierania nowych doswiadczen. A tak naprawde, to nie calkiem dogadalismy sie z pania w kasie:) Tak czy inaczej z biletami w reku na pociag startujacy z Nam Dinh przed godzina 22 mielismy przed soba ladnych kilka godzin czekania. Zakupy, jedzonko, internet. Pomimo, ze miasto i dworcowe okolice były wybitnie malo interesujace, to nie było zle i jakos ten czas zlecial.
A plan mielismy taki: w srodkowej czesci Wietnamu chcielismy generalnie zobaczyc slynne Hue i potem jeszcze bardziej slynne Hoi An. Ale na polnoc od Hue jest kilka ciekawych historycznie miejsc, ktore również chcielismy zobaczyc. Tak wiec wymyslilismy sobie polaczenie do Dong Ha, stamtad mielsimy pojechac do Vinh Moc i potem autobusem wlasnie do Hue. Jednak okazalo sie to wszystko wcale nie tak proste, jak sadzilismy...:)