Obudzilismy sie przerazeni. Wlasnie na ten dzien mielismy kupione za 120.000kip na osobe bilety na lodke do Nong Khiaw i w czasie tego rejsu MUSIALA być piekna pogoda, żeby cieszyc sie widokami zza burty. A za oknem w Luang Prabang była ciemna szarosc, zero slonca, zero widokow, ponuro i zimno. Niezle... Ale nie mielismy wyjscia. Z bagazami zameldowalismy sie przy rzece i zapakowalismy do lodki. Maly stateczek, może na 12 osob (kurcze... pierwszych 6 miejsc na wygodnych fotelach, a reszta na twardych, drewnianych krzeselkach... my oczywiście na krzeselkach...), na pokladzie sami turysci, z tylu pokladu dosyc halasliwy silnik i maly kibelek. Wiedzielismy, ze nie będzie sie nigdzie zatrzymywac, wiec zakupione wczesniej zapasy (kanapki, woda i piwo) mielismy w drugim malym plecaczku. Ulzylo nam, jak sie dowiedzielismy, ze jest toaleta. Moglismy ze spokojem konsumowac wszelkie napoje:)
Pierwszych kilkadziesiat minut plynelismy Mekongiem. Wrazenia srednie, bo pogoda do du...i malo przy rzece sie dzialo. Ale na wysokosci miejscowosci Pak Ou ze slynna (ponoc...) jaskinia o tej samej nazwie skrecilismy w lewy doplyw Mekongu - na rzeke Nam Ou. No i tu sie zaczelo! Pogoda powoli sie poprawiala. Slonce wpierw niesmialo, a potem już na maksa, rozgonilo wszystkie chmury, nad nami pojawilo sie blekitne niebo, a temperatura znacznie wzrosla. Na poczatku rejsu było na tyle zimno (do tego dochodzil powiew bryzy), ze siedzielismy zgeziali w polarach i kurtkach z uruchomionymi kapocami...
Poza diametralna zmiana pogody nastapila tez diametralna zmiana widoczkow. I to jak!:) Rzeka znacznie czystsza; kapitalne, wapienne skaly o przeroznych formach; geste i zywo zielone lasy; nisko latajace niebieskie ptaki; wyzsze gory majaczace w oddali... Ale przede wszystkim zaoroczeni bylismy zyciem przy rzece. Mijalismy malenkie wioski, zaszyte gdzies w lesie, do których pewnie jedyna droga prowadzila wlasnie rzeka; widzielismy pelno roznych scenek rodzajowych: ludzi lowiacych ryby w sieci i wedkujacych; pranie na kamieniach; codzienna toalete calych rodzin; dzieciaki w calych gromadach biegajace na golasa i na nasz widok wrzeszczace w niebo glosy i machajace wszystkimi konczynami...:); ludzi naprawiajacych lodzie i pracujacych na malych, zadbanych poletkach; zwykla kszatanine wokół prymitywnych gospodarstw; mnostwo plywajacych tratw i lodzi, transportujacych wszystko, co sie da; male elektrownie z przerobionych silnikow wykorzystujacych warki nurt i produkujacy prad na potrzeby pobliskich osad... Jak zahipnotyzowani siedzielismy w naszej lodzi. Polowe czasu z przyklejonym do oczu aparatem, druga polowe z lornetka i trzecia (!:-))polowe po prostu gapiac sie dookoła. Do Nong Khiaw doplynelismy po ponad 7 godzinach rejsu. Ale ten czas minal znacznie szybciej niż siedzac np. w autobusie. A sama miejscowosc malenka. Kilkadziesiat domow, kilka hotelikow, kilka sklepow, pare straganow z owocami, wszystko skupione w promieniu może 200 metrow po obu stronach mostu z droga kajowa nr 1 nad Nam Ou. My wyladowalismy po zachodniej stronie rzeki. Teraz siedzimy przed naszym bungalowem!:) Mamy kapitalny nocleg! Skromny domek, ale duzy, z kibelkiem i lazienka z ciepla woda, wielkie i wygodne lozko z moskitiera, dobre oswietlenie, prad (dzieki naszej grzalce, ktora jest niekwestionowanym liderem naszego ekwipunku - herbatki i kawki na biezaco), mala werande z krzeselkami i stoliczkiem, ale przede wszystkim absolutny spokoj, cisze, widok na rzeke i otaczajace gory!:) Cudo! Przy herbatce zastanawiamy sie co dalej. Tutaj chcemy jeszcze jeden dzien posiedziec. To wiemy. A co potem... Zobaczymy!
Musze dopisac, bo już wymyslilismy:) Jutro jedziemy do Sam Nua w kierunku wietnamskiej granicy. Czekac nas będzie ponad 12-godzinna jazda autobusem i ladowanie w nowym miejscu w srodku nocy, ale mam nadzieje, ze jakos to przezyjemy...:)
Udalo nam sie dzisiaj pospacerowac po okolicy. Byliśmy w jaskini, gdzie w czasie drugiej wojny indochinskiej ukrywali sie partyzanci; w drodze powrotnej no wioski trafilismy na przygotowania do jakies imprezy (wlasnie było swiniobicie, strojono oltarzyki, ponowalo ogolne podniecenie i zamieszanie); widzielismy mlodych chlopakow wracajacych z polowania z czyms, co nazwalismy laojeżem (takie skrzyzowanie jeża z swinka morska:-)); na moscie pochlonal nas genialny widok na rzeke przy zachodzacym sloncu... Teraz czekamy na jedzenie i popijamy beerlao!:)