Nie wiem jak i dlaczego tak sie dzieje, ale i w Nepalu i w Laosie autobusy maja fenomenalnie niska srednia przejazdowa. No bo nie wyobrazam sobie, aby np. W Polsce jachac nawet po bardzo kretych i gorskich drogach odcinek 170km przez prawie 9 godzin... A w Laosie sie da! Choc napalski rekord nie zostal pobity. 4 lata temu jechalismy 120km przez ponad 11 godzin...:) Tak czy siak jakos do Luang Prabang dojechalismy. Jednak caly czas najbardziej zmartwieni byliśmy pogoda. Z ponoc spektakularnych widokow po drodze z Vang Vieng zupelne nici, fragmentami nawet była gesta mgla ograniczajaca widocznosc do 100-200m... Totalna kicha! Co robic??
Do miasta dojechalismy już po zmroku. Tuk-tukiem z dworca autobusowego dojechalismy do wybranego z naszego przewodnika hoteliku. Miejsce okazalo sie malo interesujace. Ciemny pokoj, przy samej ulicy, halas, brudna lazienka wspoldzielona z jeszcze jednym pokojem, zero atmosfery, generalnie kiepsko. Ale już nie mielismy ochoty szukac czegos innego (tym bardziej, ze krotkie poszukiwaania Danusi nie przyniosly efektu) i na te jedna noc za 60.000kip tam zostalismy. Kladlismy sie spac z postanowieniem, ze od rana szukamy czegos przyjemniejszego i będziemy stamtad uciekac:)
I ucieklismy:) Rano znalezlismy przyjemny pokoik, czysty, z ladna lazienka, dwa ogromne i wygodne lozka...:) Hotelik przy Mekongu!:) Jedyny mankament to bezczelnie maszerujace po wszystkim mrowki. Ale da sie z nimi zyc:) Cena 70.000kip była do przyjecia bo Luang Prabang to niestety strasznie drogie miejsce (jak na ta czesc Azji). Noclegi od 7 do 40$, jedzenie 2-5$, owoce od 1-2$ za niewielka porcyjke; tanszy tylko internet (2zl/h) i dlatego moglismy powysylac troche indywidualnych maili. Mam nadzieje, ze nam wybaczycie, ze do niekt?rych z Was odezwalismy sie dopiero stad:) Miasteczko pelne turystow i nastawione glownie na nich. W tej czesci, gdzie sie zatrzymalismy pelno hotelikow, restauracji, sklepikow, kafejek, internetow, ulicznych starganow i tanich garkuchni, stojacych na poboczach tuk-tukow i innych jezdzacych wynalazkow, kt?rych kierowcy ciagle nawoluja do skorzystania z ich uslug. Od tego ustawicznego nawolywania cos sie jednemu chyba pokrecilo, bo zaczal nas zapraszac na wycieczke do oddalonych o prawie 30km od LP wodospadow. Nie było by w tym rzecz jasna nic dziwnego, bo to slychac caly dzien, gdyby nie fakt, ze to była już godzina 20...Cale szczescie sam sie zorientowal, ze walna gafe i wybuchnal dzikim smiechem...:) Jednak od komercji az gesto w powietrzu... No i cala masa buddyjskich swiatynek (watow). Kilka z nich nawet bardzo interesujaca. Odmienna w stylu od tych, jakie można ogladac w innych miastach laotanskich czy w Tajlandii. Niekt?re bardzo stare, drewniane, z niebanalnymi i niekiczowatymi ozdobami. Szczeg?lnie przypadl nam do gustu Xieng Thong. Waty w Luang Prabang (LP) mialy sw?j urok i klimat. Poza swiatyniami w miasteczku jest Palac Krolewski, przerobiony aktualnie na Muzeum Narodowe. Funkcje palacu pelnil do 1975, kiedy to krol po rewolucji komunistycznej uciekl wraz z rodzina na polnoc kraju i sluch po nim zaginal. Miejsce takie sobie, chcieli jakies pieniadze za bilety, wiec ja sobie wejscie odpuscilem, a Danusia - swoim zwyczajem:) - wlazla gdzies bokiem za darmo. Najbardziej zainteresowal ja dar rzadu Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej dla Laotanskiej Republiki Ludowej w postaci repliki Szczerbca...:)
Ale - oprocz zwiedzenia miasta z jego swiatyniami - do LP trafilismy tez z innego powodu. Wlasnie stad chcielismy poplynac lodzia do Nong Khiaw. Wpierw Mekongiem, a potem jakas inna rzeczka, około 100km szlak ma być najpiekniejszym widokowo fragmentem tej czesci Laosu. Wszystko ladnie, tylko caly czas nie wiadomo co z pogoda. W LP jestesmy już 3 dzien i nie widac poprawy. Niskie chmury przyslaniaja skutecznie widoki, jest dosyc chlodno (to akurat jest genialne!!), warunki na taki rejs generalnie kiepskie... Zobaczymy. Chcemy pojsc na internet i sprawdzic jeszcze raz pogode. Wtedy zadecydujemy, bo mamy trzy opcje. 1) poplynac mimo wszystko do Nong Khiaw; 2) zmienic kierunek i pojechac do miasteczka bardziej na wschod, gdzie chcemy tez cos tam zobaczyc (a co to napiszemy, jak dojedziemy:-)); 3) poczekac jeszcze jeden dzien... Teraz siedzimy nad rzeczka (nia taka mala, bo to jednak Mekong...), uzupelniamy notatki i zastanawiamy sie nad nasza przyszloscia:)
A wracajac do LP. Dzisiaj byliśmy swiadkami calkiem interesujacej, nie wiem jak to nazwac, ale chyba - ceremonii. O skandalicznej porze, bo o swicie (godz.6 rano!!!), mnisi z okolicznych watow wychodza w procesji na uliczki miasta. Mieszkancy ustawiaja sie wzdloz ich trasy z ryzem, owocami, slodyczami i kwiatami i obdarowuja przechodzacych mnichow tymi dobrami. Każdy z nich ma powieszony na szyi spory garnuszek, w ktory wklada to, co dostaje od mieszkancow. Ciekawe jest tez to, ze rownolegle z mnichami maszeruja biedne dzieciaki z wielkimi wiadrami i koszami, ktore z kolei od mnichow dostaja to, czego im zbywa. Zjawisko niesamowite. Swit, korowod dzisiatkow pomaranczowych mnichow dreptajacych gesiego, rzedy siedzacych mieszkancow, a posrod tego wszystkiego dzieciaki... No i niestety pelno turystow, kt?rzy jak chmara szaranczy z aparatami w rekach, biegali po ulicach i robili fotki... My tez biegalismy...:)
Potem oczywiście wrocilismy do hoteliku, mala kanapka bagietkowa z kurczakiem i salata i spanko:)
Dzisiaj chcemy jeszcze wejsc za wzgorze w centrum miasteczka, na kt?rym jest tez kilka watow i ma być niezly widok na LP i Mekong. Zobaczymy co zobaczymy... Ale już wczoraj, przed wejsciem na owo wzgorze, zauwazylismy pewna kobiete, ktora prowadzila niezly interes. Sprzedawala turystom (niestety nie wiem po ile, ale dzisiaj sie dowiem...:-)) male jakies ptaszki (chyba cos takiego jak nasze wroble) w koszyczkach uplecionych z lisci. Takiego ptaszka trzeba kupic, potem wejsc na wzgorze i wypuscic. Przynosi to oczywiście szczescie i blogoslawienstwo ichniejszych bogow. A w krzakach pewnie siedzi jej maz i lapie te ptaszki, pakuje z powrotem w koszyczki i interes sie kreci...:)
I dzisiaj trzeba będzie podjac decyzje... Sam jestem ciekaw, skad napiszemy nastepna relacje... Trzymajcie kciuki, żeby to było Nong Khiaw po pelnym fascynujacych widokow rejsie!:)