Ugotowani na twardo i strasznie wymeczeni wygramolilismy sie z pociagu na stacji w Nong Khai. Nie trzeba nas było specjalnie namawiac do wynajecia tuk-tuka i po paru chwilach znalezlismy sie w centrum miasteczka. Jakis hotelik za 200THB i ziiiiimnyyyyy prysznic! Rewelacja! Można tak było stac pod zimnym strumieniem wody godzinami. Co za rozkosz! Zjedlismy tez tosty z maslem, jejecznica i smazona kielbaska... Tez rewelacja!:) Szybko podjelismy decyzje, ze wynajmujemy rowery i po krotkim odpoczynku ruszylismy w rejs do Sala Kaew Ku. To niesamowity park, gdzie jakis nawiedzony szaman, asceta, mnich, kaplan, jogin - wszystko w jednym (taki niezly mix...:-)) zgromadzil cala mase przeroznych figur o bajecznych ksztaltach, obrazujacych historie z mitologii hinduskiej i buddyjskiej. Miejsce faktycznie niesamowite, pelne kapitalnych stworzen i obrazow (niektore gigantycznych rozmiarow!). Historie pewnie tez ciekawe i barwne, ale wszystkie opisy pod poszczegolnymi figurami i scenkami były tylko po tajsku... Pomimo niesamowitego upalu warto tam było dotrzec!:) Przewodnik sprzed 15 lat wspominal o tym, ze ow zakrecony szaman czasami gdzies tam w parku odpoczywa pod plotem pod jakas wiata. Ale nam sie nie udalo go wypatrzec....
Potem był czas na jedzonko i spacer po uspionym miasteczku nad brzegiem Mekongu. Po drugiej stronie czekal na nas Laos...:)