Pogoda masakryczna. Ustawiczny pot doslownie wszedzie. Kapelusz dawno odmowil posluszenstwa i nie przyjmowal już wiecej wilgoci, a i nawet specjalny reczniczek zakupiony w celu osuszania umeczonych twarzy nie dawal rady... Koszmar! Jedynym wytchnieniem były chwile spedzane w sklepach, marketach, kafejkach internetowych czy metrze. Tam można było zawsze chwilke postac pod zimnym strumieniem powietrza wprost spod klimatyzatorow:) Ale to były tylko momenty... Poza tym BKK odbieralismy bardzo pozytywnie. Przede wszystkim nadrobilismy zaleglosci jedzeniowe!:) Miesko w roznych wydaniach! Smozony ryz czy makaron, cala kupa roznych warzyw, a to na slodko, a to na ostro, a to pelen mix wszystkiego jednoczesnie...Niestety owoce mocno podrozaly, dlatego pozwolilismy sobie tylko na dwa, male manga. Ale za to były wysmienite, a jesc je musielismy pod prysznicem:) Sok splywal strumieniami po rekach do samych lokci, a jak wygladaly nasze usmiechniete sznupki - to pomijam!:) Mniam! Jak o tym wspominam, to mam Danusie przed oczami... To było jeszcze w Nepalu w Pokharze. Po treku zglodniali powedrowlismy do jednej z najblizszych, ulicznych knajpek. Padlo na restauracyjke serwujaca typowo koreanskie dania. Ja sobie wtedy zamowilem bez zbednych eksperymentow cos tam smazonego, a moja Zona postanowila zjesc cos wybitnie koreanskiego. Zamowila miso, czyli zupe z warzywami i wieprzowina. Nie kosztowalo to najmniej, wiec spodziewalismy sie czegos ekstra. No i takie było!:) W misce z ciepla woda plywaly jakies zielone liscie niewiadomego pochodzenia o nieustalonym smaku; pomiedzy nimi plywalo cos o ksztalcie makaronu; jednak najlepsze były strzepy koszmarnie wygladajacego, tlustego miesa, z którego wystawaly jakies zylki i rurki...Masakra! Nawet teraz nie wspominam tego najlepiej (nie mowiac o Danusi...).
W BKK zalatwilismy tez wizy do Wietnamu. Bo z wyjazdu do Birmy dawno już zrezygnowalismy i aktualnie nasz plan obejmuje po Tajlandii Laos i Wietnam wlasnie. Zlozylismy wiec aplikacje wizowe, a ze wybralismy najtansza obcje musielismy w BKK odczekac 3 dni na wydanie paszportow. Mielismy czas na internet, na wysylke paczki do Polski ze zbednymi rzeczami i kopiami plyt ze zdjeciami, na pranie, jedzienie...:) Pojechalismy tez na slynna ulice Khao San, gdzie zalatwilismy (takze) dla znajomych legitymacje studenckie:) To bardzo fajny wynalazek, bo w bardzo wielu miejscach można uzyskac sporo znizek: wejscia do atrakcji turystycznych, przejazdy itd. Odwiedzilismy tez dom Jima Thomsona, ktory przyjechal do Tajlandii gdzies w polowie ubieglego stulecia i sporo zrobil dla tego kraju. Poza wypromowaniem na Zachodzie tajskiego jedwabiu i zbiciu na tym fortuny, stworzyl fundacje wspierajaca niewidomych (dziala do dzisiaj), uczestniczyl w kilku innych projektach. Nabyl w BKK duzy dom, zgromadzil sporo ciekawych eksponatow (m.in.uszkodzone figury Buddy w przeroznych wydaniach - wg wierzacych buddystow trzymanie uszkodzonych posazkow Buddy w domu przynosi pecha, wiec on nie miał problemow z ich zdobyciem), urzadzil piekny ogrod. Miejsce calkiem niezle. Taka oaza spokoju w centrum BKK. Szkoda czlowieka, bo pojechal pewnego razu do Malezji do Cameron Highlands i sluch po nim zaginal. Plotka glosi, ze był agentem CIA i cos przeskrobal...
Kupilismy bilety na pociag do przygranicznej z Laosem miejscowosci Nong Khai i w piątek, godzine przed odjazdem pociagu, stawilismy sie na dworcu. Tenze pociag miał odjezdzac o 20.00 i miał być ekspresem. Wiec nie dosyc, ze odjechal z ponad 30min opoznieniem, to dystans 600km pokonal w zawrotnym czasie ponad 15 godzin... Warto tez dodac, ze w ramach oszczednosci kupilismy bilety za niecale 500THB od osoby na miejsca lezace, ale bez klimatyzacji. I to było najgorsze! Pan z obslugi w momencie rozkladania lozeczek zamykal (nie wiedziec po co?!?!) wszystkie okna. Latwo sie domyslic, ze w takiej sytuacji biedne wiatraki nie mialy najmniejszej szansy, żeby przemielic to gorace i lepiace sie powietrze tak, aby to przynioslo jakikolwiek skutek... No bo skutek był taki, ze już po kilkudziesieciu minutach poduszka była tak nasiaknieta potem, ze nie dalo sie na niej lezec. Lepilo sie wszystko, pot sciekal strumieniami, a do oddychania przydalyby sie skrzela, a nie pluca. Masakra! Ale jakos przezylismy (istny cud chyba:-)) i kolo poludnia wyladowalismy w Nong Khai:)