...godzina 6.30. Na dworze niesamowite zimno. My zagrzebani w spiworach i opatuleni praktycznie we wszystkie cieple ciuchy. Ale narastajacy halas nie pozwala spac. Urywane, intensywne szumy slychac ze wszystkich stron i to bardzo blisko nas. Juz wiedzialem co to jest! Przypomnial mi sie chyba jedyny obrazek, jaki udalo nam sie zapamietac, z drogi pomiedzy Nevsehir i Goreme. Nie zwazajac na zimno porawalem aparat i wyskoczylem ze spiwora prosto w mokre od rosy klapki. Widok był oszalamiajacy!!! Nasz kemping polozony byl na uboczu Goreme u podnoza skalek. Dookola troche uprawnych poletek, troche nieurodzajow - generalnie troche plaskiego terenu. Doskonale miejsce do stratowania balonow! To było cudne! W odleglosci od kilkunastu do kilkudziesieciu metrow od kempingu podnosilo sie z ziemi ponad dwadziescia balonow. Kilka bylo juz w powietrzu. Niektore wysoko, inne tuz nad ziemia, inne przelatywaly zaraz ponad wierzcholkami skalek. Nieziemski spektakl. Kolorowe, ogromne balony, glaskane promieniami wschodzacego slonca i w tle kapadockie krajobrazy... I to wszystko na wyciagniecie reki. Bylem w takim szoku, ze zapomnialem o zimnie...:)
Tego dnia zrobilismy pierwsze pranie:) Ale poza balonami i praniem tego ranka zaistnial jeszcze jeden znaczacy fakt. Otoz poprzedniego wieczora przyjechal na kamping autobus z Czechami. No i rano nie potrafilem sie powstrzymac, podszedlem do kierowcow i wyzebralem puszke Gambrinusa!! To tez było kapitalne doswiadczenie, kiedy w Kapadocji moglem popijac zimne, czeskie piwko...:) Potem stopem do Pasabagi, gdzie sa chyba jedne z bardziej charakterystycznych w Kapadocji form skalnych i spacerkiem przez winnice z pysznymi winogronami (obrzarlismy sie calkiem przyzwoicie) dotarlismy do Zelve. Do kompleksu klasztornego nie wchodzilismy, tylko obeszlismy okolice, zrobilismy troche fotek i stopem wrocilismy do Goreme. Dzien nie byl intensywny wiec zrobilismy jeszcze spacer po starej czesci miasteczka. Niesamowite jest to, ze w Goreme czesc skal jest do tej pory wykorzystywana na mieszkania, restauracyjki czy hotele.
Kolejna nocka pod namiotem. Ale tym razem wiedzielismy co nam grozi i odpowiednio sie na zimno przygotowalismy:) Rano darmowa kawka (na tym noclegu kawa i herbatka byla gratis:-)) i pakowanie. Czekal nas przejazd stopem do Nemrut Dagi. Jakies 600km w wielu odcinkach... No ale wlasnie... Pierwsza przykra i niespodziewana sytuacja. Padla nam ladowarka do akumulatorow do aparatu... Tragedia! Bez tego nie damy rady. Musielismy na szybko zweryfikowac plany. Pierwsze duze miasto na naszej trasie to Kayseri. Wiedzielismy, ze bedziemy musieli sie tam zatrzymac i za wszelka cene kupic albo naprawic te feralna ladowarke. To postawilo pod duzym znakiem zapytania dotarcie do Nemrut Dagi. Moze sytuacja nas zmusi do obrania kierunku na Syrie z pominieciem tego kapitalnego miejsca...?