La Orotava i Puerto de la Cruz to dwa miasteczka, które chciałam zwiedzić. Nie przewidzieliśmy jednak upałów ponad 35 stopni... Tomek jest całkowicie na nie. Udaje mi sie wynegocjować krótki przystanek, na początek w La Orotava, w pobliżu słynnej wilii Los Balcones.
Przede wszystkim jest kolorowo. Fasady domów pomalowane na wyraźne kolory. Było to widać wszędzie, nawet na przedmieściach. Po drugie, balkony. Pięknie rzeźbione, drewniane. Nie tylko w Casa de Los Balcones. Poza tym ładne kościoły (te, które mijałam, niestety zamknięte), kwitnące parki (nawet przez płot czułam wspaniały zapach świeżości, jak w tropikalnym lesie), kawiarenki (w jednej zdołałam się zamknąć na amen w toalecie i musiałam wzywać pomoc...). Na uliczkach prawie pusto, hmmm, pewnie winny jest upał. W innych okolicznościach przyrody spędziłabym tu chętnie kilka godzin, odwiedzając liczne parki, placyki i zwiedzając wnęrze Casa de los Balcones (tradycyjna, XIX- wieczna kamienica, w której urządzono muzeum i wystawę sztuki).
Polecam spacer po miasteczku.
Zdązyliśmy zgłodnieć. Mamy adresy dwóch polecanych przez znajomych lokalnych jadłodajni - guachinche, ale nam troche nie po drodze. Wybieramy coś innego z mapy i postanawiamy zaryzykować.
W środku jest okropnie gorąco. Pełno ludzi, zero klimy, ba, zero wiatraka. I do tego jeszcze rozgrzany piec zaraz koło naszego stolika. No ale myślimy sobie, że skoro tyle ludzi, to warto przeżyć.
Zamawiam krokiety, a Tomek steka. I czekamy...
40 minut później dalej czekamy...
Kelner strasznie się miota od stolika do stolika, myli zamówienia, nie może połapać się w tym swoim zeszyciku...
W końcu dostajemy nasze jedzenie. Ok, jest dobre, ale ta cała otoczka... Trzeba było pojechać kawałek dalej do tych polecanych...
Za to domowej roboty białe wino, które kupujemy z wielkiego baniaka wprost do plastikowej butelki po wodzie... Genialne!!!