Mam zgodę na kolejny krótki rekonesans, tym razem w Puerto de la Cruz. Wyczytaliśmy, że najłatwiej zaparkować przy plaży (Playa Jardín), skąd jest jakieś 20 minut spaceru do ścisłego centrum. Tomek ma nadzieję usiąść sobie przy plaży pod parasolką i przy morskiej bryzie wypić sobie dobrą kawę, a może nawet coś przekąsić, podczas gdy ja w tym czasie luknę chociaż, co ma do zaoferowania miasteczko.
Udaje nam się szybko znaleźć jakieś miejsce. Idziemy razem na plażę, która jest... bardzo brzydka. Podobno nie tak dawno jeszcze była zamknięta ze względu na zanieczyszczenia z pobliskich ośrodów. Poradzono z tym sobie jakoś i plaża funkcjonuje. Tylko, że wygląda jak siedem nieszczęść. To, że ma czarny piasek to naturalne i nie o to chodzi. Ale jakieś chałdy usypane przez zapewne maszyny oczyszczające już nie wyglądają ani naturalnie, ani ładnie. Jak na plażę miejską, jest tu całkiem spokojnie, jeśli chodzi o ilość ludzi. Niezrażeni brakiem uroku tego miejsca, spacerujemy do nadbrzeżnego baru, chcąc zamówić kawę. Od jakiegoś czasu polujemy na tradycyjną kawę barraquito.
- Jest może kawa barraquito?
- Nie ma.
- Och, szkoda. To poproszę 2 razy flat white.
- Nie ma.
- A... jaka kawa jest?
-Nie mamy kawy. Ekspres się zapsuł.
-To...małe piwo poproszę.
Tego już za wiele, Tomek nie będzie tu bez kawy na mnie czekał. Postanawia spróbować zaparkować gdzieś bliżej centrum. Zanim wrócimy do samochodu, oglądamy jeszcze prosty zamek w kształcie sześcianu Castillo de la Felipe (podobny będzie w Garachico), który wyróżnia się jedynie ciekawym emblematem nad drzwiami wejściowymi i mikrowieżyczką. Oryginalnie był to zamek obronny, czego można się domyślić po armacie stojącej naprzeciwko wejścia. Castillo jest jednym z czterech podobnych fortów z XVI w., które broniły miasto przed atakami piratów. Oryginalnie zamek otoczony było fosą i posiadał 2 piętra (na górze były mieszkania żołnierzy). Dzisiaj budynek pełni funkcję kulturalnego centrum.
Teraz krążymy po sąsiednich uliczkach, próbując zaparkować gdzieś bliżej centrum. Nie ma szans. Tomek ma już dość i chce jechać dalej. Mamy jeszcze trochę planów na dziś i fajnie było by się wykąpać. Cóż, nie dane mi zwiedzic Puerto de la Cruz.
Wkrótce po wyjechaniu z miasta zatrzymujemy się w przydrożnej restauracji z ładnym widokiem na morze, z nadzieją na wypicie kawy barraquito. Tym razem sie udaje, ale potem ma się okazać, że prawdziwą kawę kanaryjską wypijemy nieco później. Ta jest dobra, ale to nie to...