Na dziś na 11:00 mamy zabukowany trekking z wioski Masca do plaży Masca, unikatowym wąwozem, którego ściany rzeźbiła woda w skale wulkanicznej przez okres 5 milionów lat i prezentują się niezwykle dramatycznie.
Wąwóz otwarto dla ruchu turyustycznego po 3 renowacji w 2021 roku, ale wprowadzono ścisłe regulacje. Przede wszystkim otwarty jest tylko w weekendy i wakacje. Wpuszczanych jest 125 osób dziennie, maksymalnie 25 osób co pół godziny. Chodzi o ochronę unikatowego ekosystemu. Za możliwość zejścia 8.5-kilometrowym szlakiem, z wysokości 650 metrów do poziomu morza, trzeba zapłacić około 40 euro i dodatkowo 25 euro za łódkę, którą dostaniemy się z plaży Masca do miejscowości Los Gigantes.
Wycieczkę i łódkę można zabukować on-line.
Mamy wszystko przygotowane, to znaczy wygodne buty trekkingowe, kijek dla Tomka, czapki chroniące przed słońcem, prowiant, zapas wody... Niestety Tomek musi zrezygnować. Problem z kolanem, a na dodatek wyjątkowo wysokie temperatury. Boi się, że nie da rady.
Jedziemy razem do Santiago del Teide. Parkujemy według wskazówek przy cmentarzu (parking darmowy) i spacerujemy na przystanek autobusowy, skąd busik zabierze nas do wioski Masca (przejazd w cenie biletu na trekking, dla pozostałych chyba 1 euro). Sama droga do wioski juz powala na kolana, zakrętasy, gdzies tam w dole domki, wysokie urwiska. Dla tych co wolą własnym autem... można, ale po co?.. Jadąc busikiem za grosze, unikniemy stresu i problemów z parkingiem na miejscu (bardzo limitowane miejsca parkingowe, postój max 2h).
Masca nazywana jest Machu Picchu Teneryfy i faktycznie troche przypomina klimatem... Jest cudownie położona. Przed najazdem Hiszpanów w 1496 była zamieszkana przez Guanczów i jedyny do niej dostęp był właśnie wąwozem Masca.
Po wyjściu z busa pani sprawdza jakość obuwia, a w szczególności podeszwy (nieodpowiednie obuwie typu sandały czy adidasy dyskwalifikuje do trekkingu). Tomek założył kroksy ;-), ale informuje panią od razu, że na szlak się nie wybiera.
W wiosce jest kilka knajpek, ale otwarta jest tylko jedna. Kawiarnia i sklep pamiątkowy w jednym. Zakupujemy ładne mikrofigurki z lawy i pijemy po kubku gorącej czekolady. Z tarasu nadal możemy podziwiać niesamowita górę i domy u jej stóp.
Jesteśmy godzinę przed czasem mojego startu, więc jest jeszcze czas, żeby rozejrzeć się po wiosce. Miejscowość jest bardzo kompaktowa, a kościółek zamknięty, więc kilka fotek uroczych kamiennych domków i jestem gotowa na trasę.
We wrześniu nie ma już tu takich tłumów, więc zostaje wpuszczona wcześniej. Krótka pogadanka o bezpieczeństwie i zasadach, zakładam obowiązkowy kask i w drogę!
Wszędzie dużo informacji o tym, że szlak jest trudny, tylko dla sprawnych wędrowców, ze względu na mocny spadek terenu i nierówne podłoże. Ciekawa jestem czy faktycznie tak będzie.
Żar leje się z nieba, ale na szczęście większość czasu pójdę w cieniu. Jeśli ktoś liczy na nabranie sobie wody gdzieś po drodze, to jednak piszą prawdę, że takiej możliwości nie ma... Dosłownie w jednym miejscu było nieco wody, a tak zupełna susza.
Nogi napewno dostają w...kość, bo praktycznie cały czas schodzimy. W trudniejszych miejscach są poręcze, łańcuchy, często całkiem wygodne schodki. Miejscami jest bardziej nierówno, więc trzeba uważać, gdzie sie stąpa.
Idzie mi się bardzo dobrze, rzadko kiedy spotykam kogokolwiek. Jest bardzo cicho, z fauny jedynie przebiegaja co jakiś czas jaszczurki. Co do świata roślin, zaskakuje jego bogactwo: palmy, wierzby, kaktusy, trawy i wiele innych. Co kawałek przystaję dla fotek. Im dalej, tym robi się ciekawiej, a skalne ściany coraz bardziej zachwycają swoją potegą.
Na szlaku nie da się zgubić, mijam tabliczki z numerami i ilością kilometrów do przejścia. Mniej więcej po środku trasy czeka dwóch strażników, którzy w razie potrzeby pomogą strudzonemu wędrowcy.
Po dwóch i pół godzinie dochodzę do plaży. Niby jest zamknięta ze względu na osuwiska z klifu, ale widzę, że kilka osób gra tam w piłkę... Pytam pana strażnika w budce, a on mi podpowiada, że tak, plaża zamknięta, ale chłopaki przypłynęły własną łódką...
Kilka łodzi zatrzymało się też w zatoce dla snorkellingu. To prawdopodobnie wycieczki z Los Gigantes.
Znajduje kawałek cienia i przypominam sobie o papai, którą zakupiłam, w wiosce... Z owocu zrobiła się miazga, ale nadal zjadliwa... Można też zakupić zimne napoje w pobliskiej budce. Ja zadowalam się woda z bidonu.
Łódka ma być za pół godziny. Nikt nie pyta, na którą godzinę mam rezerwację. Wszyscy sie załapią.