Znowu gorąco. Serio, to druga połowa września?? Tym razem udajemy się trochę dalej, do słynnego Rezerwatu Zingaro, na zachód od Palermo. W tym ukropie nie decydujemy się na wędrówki piesze wzdłuż wybrzeża, choć bardzo bym chciała. Planujemy podjechać w dwa najbardziej charakterystyczne miejsca, gdzie można się dostać dwoma kółkami: Scopello i San Vito lo Capo.
Po drodze zatrzymujemy się jeszcze w Monreale, gdzie znajduje się jedna z najpiękniejszych katedr Sycylii. Parkujemy w pobliżu, o dziwo od rana z miejscem nie ma problemu (parking oczywiście płatny). Katedra robi wrażenie, a wejście jest darmowe (dodatkowo płatne wejście na dach i zwiedzanie podziemi). Przyjemność zwiedzania niestety zakłócają wieści o pierwszych kłopotach z psami. Nie będę się wdawać w szczegóły, bo nie o tym ten blog. Kiedy wracamy na parking, okazuje się, że nasz samochód jest zastawiony przez inne auto! Ktoś z obsługi uspokaja nas, że mają… dźwig, którym przesuwają przeszkadzające w wyjeździe samochody… Niezłe jaja…
Niedaleko po wjeździe na półwysep z rezerwatem, stajemy na kapitalnym punkcie widokowym, jednym z najpiękniejszych, jakie udało nam się odwiedzić. Widok stąd na miasteczko Belvedere Castellammare del Golfo jest niezapomniany. Kiedy nieco później docieramy na parking w pobliżu Tonnara di Scopello, jesteśmy już bardzo spragnieni ochładzającej kąpieli. Parking jest rozległy, więc z miejscem nie ma problemu. Tylko… którędy się schodzi na tą plażę? Na początku jednej ze ścieżek jest tablica z informacją, że to teren prywatny. Kawałek dalej kolejne niby-zejście, ale przejścia broni brama. Miły pan informuje nas, że wstęp na plażę kosztuje 15 euro… od osoby! To już gruba przesada. Jesteśmy bardzo zniesmaczeni, bo to miało być jedno z najpiękniejszych miejsc na snorkelling i nie tylko. Dzikie zejścia, którędy można by teoretycznie próbować (nie wiadomo z jakim skutkiem, może i tak by nas na dole wykasowali) odpadają, bo dwie osoby z naszej czwórki mają problemy z kolanami.
Powoli robimy się głodni, więc podjeżdżamy do pobliskiej, polecanej gdzieś bardzo pizzerni. Jest OK, ale bez szału.
Trudno, trzeba to przełknąć i jechać dalej. Kierunek: San Vito lo Capo. Plaża okrzyknięta jedną z najpiękniejszych na wyspie, więc mamy spore oczekiwania. Przynajmniej parking wzdłuż drogi jest bezproblemowy (parkomaty), a sama plaża wolna od opłat. I jakie wrażenia? Cóż, tłumy, głośno, dyskoteki, naganiacze, mnóstwo leżaków… I malownicze położenie, ładny piasek i czysta, niezwykle przezroczysta woda. Zakładam nawet maskę, ale jak można się było spodziewać, tam gdzie piasek, nie ma ryb (może gdzieś dalej jest inaczej). Dokładnie, oglądam jedną dużą rybę i niespodziewanie sporo małych, przezroczystych i zwiewnych urokliwych meduz. Mam tylko nadzieję, że niezbyt groźnych…
Spacerujemy jeszcze do kawiarni w miasteczku, na przepyszne lody i kawusię. Spokoju niestety i tutaj nie ma. Jest akurat Święto… Kaszy Kus Kus, więc krzyczą coś tam przez megafon non stop…
Ok, trzeba się stąd zwijać.
Co jakiś czas, jeszcze na półwyspie, mijamy czarne połacie wypalonej ziemi. Zdajemy sobie oczywiście sprawę, że w lipcu były na wyspie ogromne pożary (potem się okazuje, że w sierpniu też). W niektórych miejscach się nawet dymi… Hmmm? Coś nowego? Robimy jakieś fotki. Nikt się tym jakoś nie przejmuje. Za Palermo tych dymów jest jakby więcej i więcej. Zaczyna nam się to mało podobać. Na niektórych wzgórzach widzimy nawet żywe płomienie, a nawet całe serie płonących krzewów / traw… nie wygląda to dobrze, zważywszy na wysokie temperatury powietrza i silny wiatr, który wcale się nie uspokaja…