Jest gorąco. Tak naprawdę gorąco, z temperaturą 35 stopni. Nie spodziewaliśmy się aż takich upałów w drugiej połowie września. Na szczęście i w domu, i w samochodzie mamy klimatyzacje, więc dajemy radę.
Dziś postanawiamy udać się do najbliższej nam większej miejscowości, czyli Cefalù. I zaczynają się kolejne zgrzyty… Niby wiedzieliśmy, że w miastach może być problem z parkowaniem, ale nie przypuszczaliśmy, że będzie tak źle. Przy drodze w pobliżu Starego Miasta nie ma ani jednego miejsca, żeby zostawić samochód. W końcu znajdujemy duży parking przy samej plaży, gdzie z ulgą w końcu parkujemy.
Samo miasteczko bardzo przyjemne i kapitalnie położone pod imponującą skałą Rocca. Na tą ostatnią prowadzą różne ścieżki, ale w tym upale nikt nie ma ochoty na takie wycieczki. Szwendamy się po klimatycznych uliczkach, po czym stwierdzamy, że trzeba się wykąpać, bo nie damy rady. Plaża miejska jest wyjątkowo przyjemna, wyposażona w knajpki, toalety, przebieralnie i prysznice. Są też części płatne z leżakami, ale nie są nam potrzebne. Chcemy się tylko ochłodzić i wrócić do miasteczka na jakiś lunch. I tu kolejny zgrzyt… No, bo niby wiedzieliśmy, że to południe Europy, czyli sjesta, ale do głowy by nam nie przyszło, że pomiędzy 15 a 19 mniej więcej nie da się zjeść NIC, poza lodami. Zamykane są nawet atrakcje turystyczne, typu tutejsza katedra czy starożytna pralnia (godziny otwarcia różnią się zależnie od miejsca; A propos katedry, to wnętrza są niestety w remoncie i lepiej prezentuje się z zewnątrz. Starożytna pralnia jest ciekawym miejscem, gdzie czysta woda rzeczna dopływa do kamiennych baseników przez artystycznie wyrzeźbione żeliwne ujścia, po czym już brudna umyka tunelami wykutymi w skale do morza). Żadnej pizzerni dla turystów nawet. Przy plaży mogliśmy coś przekąsić, ale teraz to wszyscy są już głodni i źli i nikt nie chce tam wracać… Postanawiamy podjechać do supermarketu i sami ugotować obiad w domu.
Cóż, pierwsze koty za płoty, teraz będziemy już mądrzejsi.