Na dziś zaplanowaliśmy jeszcze Zamek Peles w Sinaia, zamek chłopski w Rasnov i, jeśli będzie czas, podjazd w okolicę Bran, żeby z daleka zobaczyć słynny „Zamek Drakuli”, z którym ten ostatni nie miał nic wspólnego. Środek postanowiliśmy sobie z góry odpuścić, i z braku czasu, i z ogólnie całej tej turystycznej szopki.
Gdyby nie straszny korek w jaki wpadliśmy po drodze do Sinaia…to pewnie by się wszystko udało.
Droga jest przepiękna, po drodze mijamy górskie kurorty…Tylko, że wąska i podobno to normalne, że często są tu korki… Wleczemy się za innymi autami chyba 2 godziny.
Pod zamkiem jest kilka parkingów (drogich) i ku dużej uldze Tomka zostajemy przekierowani do tego najbliższego. Jak prawie wszędzie w Rumunii, za możliwość robienia zdjęć w środku, trzeba dodatkowo płacić.
Zamek Peles bynajmniej nas nie rozczarowuje. Pięknie położona dawna rezydencja letnia królów Rumunii, jest takim zameczkiem z bajki. Wybudowany według planów niemieckiego architekta w latach 1873–1883 z polecenia króla Rumunii Karola I, później przez wiele lat udoskonalany i wyposażany w kolejne dzieła sztuki. To prawdziwe cacko, malownicze z zewnątrz oraz przebogate i bardzo ciekawe wewnątrz. Wykupiliśmy wersję podstawową biletu, ale jeśli ktoś ma czas, to myślę, że warto pokusić się na wersje rozszerzoną, która obejmuje zwiedzanie większej liczby pomieszczeń. Zwiedza się z przewodnikiem, akurat udało nam się załapać na anglojęzycznego.
Mamy jeszcze szansę dojechać dziś do Rasnova, zanim zamkną zamek...