Geoblog.pl    gryka    Podróże    Indonezja 2018    W oparach siarki
Zwiń mapę
2018
13
wrz

W oparach siarki

 
Indonezja
Indonezja, Ijen
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 13859 km
 
Całe szczęście mieliśmy nastawione wszelkie możliwe budziki, bo inaczej byśmy pewnie nie wstali. Spało nam się smacznie i głęboko i ostatnią rzeczą, o jakiej myśleliśmy, to pobudka o 22.30. A jednak! Wciąż było bardzo gorąco. Zastanawialiśmy w co się ubrać i co ze sobą zabrać. Przed nami dwie godziny na motorku po górskich drogach, dotarcie nim na wysokość 2300m npm, a potem cała noc i poranek  jeszcze wyżej, aż do ponad 2700. Wiedzieliśmy, że w górach może być inaczej, ale Danusia sprawdziła pogodę dla rejonu i wyszło Jej, że ma być prawie 20 stopni.  OK. Coś lekkiego więc do ubrania, picie, jedzenie, aparaty, latarki, baterie, GPS, paliwo. Ruszyliśmy. Zgodnie z przewidywaniami na drodze nie byliśmy sami. Jeepy, motorki, samochody. Ale bez tłoku. Maps.me prowadziło nas jak po sznurku. Choć droga była dość kręta, momentami bardzo stroma, a w kilku miejscach fatalna technicznie - udało nam się na parking przy Perk. Sri Wulung dotrzeć jakoś przed pierwszą w nocy. No i zaczynało się.... Zrobiło się okropnie zimno, tych dwudziestu stopni jakoś widać, ani tym bardziej, czuć nie było. Może jakieś 4-5 stopni i tyle. Miazga. Ja miałem tylko cieniuteńkie spodnie (całe szczęście, że długie - bo też się zastanawiałem, czy w krótkich nie jechać!) i dość cienką koszulę z długim rękawem i bluzę. Danusia miała do podobnego zestawu jeszcze kurtkę. Hmm.... ale to i tak średnio. Na parkingu z minuty na minutę robiło się coraz tłoczniej. Lokalni handlarze sprzedający czapki, szale, rękawiczki, maski na twarz, latarki i to wszystko, co może się podczas wejścia na wulkan przydać. Oczywiście jedzenie i gorąca herbata także. Z tego ostatniego ochoczo skorzystaliśmy, ubraliśmy na siebie wszystko, co mieliśmy, przygotowaliśmy latarki i po kilku minutach ruszyliśmy na szlak. Przed nami coś koło godziny, może półtora, dość łatwego technicznie szlaku, ale momentami bardzo stromego i jednak mocno męczącego. Ja tam ledwo żyłem, a Danusia swobodnym spacerkiem mknęła w górę. Po drodze mieliśmy jeden dłuższy odpoczynek przy skromniutkiej herbaciarni i chwilę później osiągnęliśmy pierwszy cel: krawędź wulkanu Ijen! Sporo ludzi dookoła, turyści, przewodnicy, górnicy. Dziesiątki latarek, pojedyncze światełka gdzieś daleko, atramentowa noc dookoła. I okropnie zimno. Do tego przenikliwy, mroźny wiatr. Zaczęło się robić kiepsko. Kostniejące ręce, szczękające zęby, przymrożone wręcz uszy. Czemu nie wzięliśmy porządnych spodni i kurtek chroniących od wiatru? Czapek i rękawiczek? Dodatkowej bluzy? Głupota w najczystszej postaci! Zmarzliśmy okropnie.
Wulkan Ijen to jedna z kilku najważniejszych, wulkanicznych atrakcji w Indonezji. Ijen słynie z tego, że wciąż ze zboczy jego krateru eksploatowane są złoża siarki starymi, ręcznymi metodami. A wszyscy ciekawscy wędrują tam w nocy, bo można wtedy zobaczyć błękitne płomienie spalanych gazów siarkowych. Oczywiście nie tylko te płomienie. Robotnicy wydobywający siarkę też tam są tylko nocą, bo w ciągu dnia jest za gorąco. Praca jest niewyobrażalnie ciężka. Niemalże z dna krateru wydobywana jest ręcznie żółta siarka, a jej ciężkie kawałki ładowane w coś a la wiklinowe kosze. Robotnicy potem z około 60-80 kilogramowym ładunkiem wspinają się kilkadziesiąt minut stromą ścieżką na krawędź krateru, przeładowują siarkę do dwukołowych wózków. Schodzą na dół, znowu ładują kosze i tak kilka razy w ciągu nocy...  Inna ekipa zwozi wózki na dół, do parkingu. Na wózkach jest zazwyczaj około 300 kg siarki... I też mają 2-3 kursy do zrobienia. Najgorsze w tym wszystkim chyba nie jest to, że mają za to płacone groszowe stawki, ale warunki, w jakich muszą pracować: ciężkość i fizyczność pracy, niesamowicie strome i niebezpieczne zejścia i podejścia, i przede wszystkim trujące opary i gazy siarkowe w gęstym wręcz stężeniu.
No i właśnie. Przez te gazy zdecydowałem się nie schodzić w dół, do wnętrza wulkanu Ijen. Słyszałem, jak przewodnicy za każdym razem pytali swoich klientów, czy nie mają problemów w płucami, jakaś astma, palenie papierosów itd. Jeśli coś takiego jest, to zdecydowanie nie powinni schodzić. Bo stamtąd nie ma gdzie uciekać. Więc się rozdzieliliśmy. Danusia pomknęła w dół, a ja zostałem na krawędzi. Zimno robiło się nie do zniesienia. Mroźny wiatr przeszywał wszystko i dostawał się we wszelkie zakamarki. Zaczynałem tracić czucie w dłoniach i nogach. A przede mną było prawie dwie godziny czekania na Dankę. Znalazłem jakąś szczelinę w skałach i modliłem się, żeby nie zamarznąć, odpalając papierosa jednego od drugiego, mając złudną nadzieję, że to mnie jakoś rozgrzeje. Dobrze, że sporo tu się działo i przynajmniej nie nudziło mi się okropnie. Robotnicy przeładowywali siarkę z koszy do wózków, odpoczywali, rozmawiali. Turyści przygotowywali się do zejścia na dół, niektórzy szli dalej krawędzią, do punktu widokowego z cudnym ponoć wschodem Słońca, niektórzy czekali tak jak ja, na kogoś, kto zszedł zobaczyć błękitne płomienie i siarkę z bliska.
Teraz Danusia o swoim zejsciu:
"Zbiegam się/zsuwam na tyle szybko, na ile pozwala wąska i nierówna, kamienista ścieżka. Takich jak jak jest dość wielu, więc nie ma strachu, że jestem sama. Porządna latarka-czołówka oświetla mi drogę. Już po kilkunastu minutach widzę w dole więcej świateł, czyli mój cel. Chwilę później jestem na dole. Ludzie porozstawiani w każdej możliwej dziurze, czy na w miarę poziomej skale. Wdrapuję się na moją miejscówkę. Trochę z boku, ale z dobrym widokiem. Stąd będę czekać na spektakl niebieskiego ognia. Obok mnie jakiś facet rozstawiony z porządnym statywem i ciężkim sprzętem. Wszystko spowite jest w oparach siarki. Poprawiam co jakiś czas moją maseczkę chirurgiczną. Po drodze nieskończoną ilość razy powtarzano nam, że to nie wystarczy, że musimy pożyczyć prawdziwą maskę gazową. Z innych relacji wiedzieliśmy, że miejscowi po prostu chcą na nas zarobić i taka ochrona, jaką mamy, powinna w zupełności wystarczyć. I tak też było. Nie dusiłam się, nie krztusiłam się, tylko tak jakby trochę ciężej się oddychało. Płomienie pojawiły się chwilę później. Pojawiały się i znikały. W panice zmieniałam ustawienia aparatu, który oparłam na kawałku skały. Na mnie ciążyła odpowiedzialność uwiecznienia tego niecodziennego zjawiska. Ech, wolałabym, żeby był tu ze mną Tomek! Dostałam od kogoś reprymendę, żeby zgasić czołówkę. Ups...z tego wszystkiego zapomniałam... Z czasem płomienie sięgały wyżej i paliły się dłużej. Super było to zobaczyć. Otrzepałam żółty pył siarki z siebie i aparatu, i ruszyłam w drogę powrotną. Jakoś nie czułam wcześniej, że tu tak stromo! Zdyszałam się, nie powiem, pył w powietrzu też na pewno nie pomagał. A najgorzej, że teraz zaczął się największy ruch. W przeciwnym do mojego kierunku pełzły całe ciągi ludków ze zorganizowanych wycieczek. I jak tu ich wyminąć na tak wąskiej ścieżce? Czasem musiałam czekać, czasem udawało mi się ich ominąć, wybierając nieco boczną alternatywną ścieżkę. Szybko jednak się okazało, ze to nie najlepszy pomysł, bo tak naprawdę NIE BYŁO alternatywnej ścieżki. Te niby-odnogi albo prowadziły donikąd albo były dość niebezpieczne. Raz przez to prawie się zgubiłam... Raz w tym tłumie pojawił się górnik z koszami na barkach. Wszyscy jak jeden mąż zaczęli strzelać mu fotki. Ja w pierwszym odruchu chciałam zrobić to samo, ale jakoś mi się go żal zrobiło. Mało, ze tak ciężko haruje, to jeszcze wszyscy, nie pytając o zgodę, celują w niego obiektywami... Odpuściłam".
Danuta pojawiła się na górze koło godziny 4. Uśmiechnięta, zadowolona, rozgrzana! A ja ledwo żyłem. Do wschodu mieliśmy jeszcze ponad godzinę, więc spokojnym spacerkiem poszliśmy dalej, wzdłuż krawędzi wulkanu. Na punkcie widokowym pojawiliśmy się chwilkę przed czasem. Sporo ludzi już pozajmowało strategiczne pozycje, ale nie było jakoś szczególnego tłoku. Poszliśmy kawałek dalej. Wciąż było niemiłosiernie zimno. Ale już niedługo! Zaczęło się wyraźnie przejaśniać, niebo zaczynało robić się wpierw błękitne i chwilę później różowe. No i wreszcie pierwsze promienie Słońca!! I to cudne uczucie, kiedy wiesz, że już za chwilkę zacznie Ci się robić cieplej!!! No i ten spektakl dookoła! Wreszcie mogliśmy zobaczyć, co się dzieje tuż obok nas! Wreszcie mogliśmy zobaczyć wulkan Ijen! Krater i jego krawędź, majaczące w gęstych oparach dymu i mgły turkusowe jeziorko gdzieś poniżej, na dnie; no i Słońce! I góry wokół! Koktajl właśnie promieni słonecznych, siarkowych oparów , porannej mgły i czeluści wulkanu - to było coś niesamowitego! Zdjęcia tego nie oddają, ale klimat był fantastyczny. Nawet zimno przestało nam przeszkadzać. Zauroczeni chłonęliśmy te nieziemskie widoki całymi nami. Warto było całą noc poświęcić, warto było pomarznąć, warto było tu dotrzeć! Zdecydowanie! :)
Zejście do parkingu poszło szybko i gładko. Zatrzymaliśmy się jeszcze tylko na chwilkę na krawędzi wulkanu przy odbiciu ścieżki w dół (tam, gdzie czekałem na Danusię) i przyjrzeliśmy się jak to wszystko wyglądało. Górnicy, ich kosze, wózki, siarka.... Przed ruszeniem do Banyuwangi wypiliśmy po kubku gorącej herbaty. Tereny położone pod wulkanem, w drodze powrotnej, okazały się przepiękne. Gęsta zielona przyroda, poletka uprawne. Zatrzymaliśmy się tylko na chwilę koło jednego z wodospadów, gdzie w bajecznej scenerii spałaszowaliśmy nasze kanapki. Gdyby mieć czas, warto by było gdzieś tu zaszyć się na trochę dłużej! Czuliśmy już spore zmęczenie i miło było znaleźć się dwie godziny później pod przyjemnym prysznicem i chwilkę potem w wygodnym, wielkim łóżku.... Dochodziła godzina 10 przed południem. I znowu było niemiłosiernie gorąco. Włączyliśmy klimę i spać... Dobranoc! :)
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (21)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (4)
DODAJ KOMENTARZ
stock
stock - 2018-12-12 21:54
Zdjęcia wyszły super, przygoda nieziemska. A co do zejścia w dół, cóż, palenie albo wulkan ;-) Ale współczuję tak długiego czekania w zimnie.
 
gryka
gryka - 2018-12-12 22:02
Dzięki :-) A Tomek niedługo po wyprawie przestał palić :-)
 
migot
migot - 2018-12-13 13:41
To jest wyjątkowe miejsce! A niebieskie płomienie bardzo ładnie wyszły :) No a z górami (nawet tymi wulkanicznymi i tropikach) o zawsze trzeba mieć ciepłe rzeczy, nie ma zmiłuj ;)
 
gryka
gryka - 2018-12-13 19:14
Dzięki :-) Bardzo chciałam, żeby wyszły :-) A z tymi ciepłymi ciuchami, to tak jak pisał Tomek, głupota po prostu... Pierwszy raz nam się to zdarzyło (pewnie dlatego, że to tropiki), zawsze wyruszamy w góry dobrze wyekwipowani :-) Nie chciało nam się nosić zbędnego balastu...Cóż, jest nauczka na przyszłość!
 
 
zwiedzili 27% świata (54 państwa)
Zasoby: 551 wpisów551 643 komentarze643 9796 zdjęć9796 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróżewięcej
17.09.2023 - 03.10.2023
 
 
22.10.2022 - 22.10.2022
 
 
10.07.2022 - 22.07.2022