Autentycznie żal nam było wyjeżdżać z tego miejsca. "Nasz" hotelik-świątynia, świeże, kolorowe ofiary poukładane wszędzie, cisza i spokój... A tuż za murem tętniące życiem miasto, pełne ludzi, zapachów, dźwięków, kolorów, obrazów! Fantastyczna sprawa! Ale trzeba było się ruszyć. Danusia plan miała bardzo intensywny i napięty i aby wszystko z niego zrealizować musieliśmy się trzymać ściśle jego punktów. Nie zawsze to było fajne, bo często miało się ochotę, żeby gdzieś zostać dłużej... ale cóż... jeśli ma się tylko 3 tygodnie urlopu i ochotę odwiedzenia wielu miejsc, to dyscyplinę musieliśmy utrzymywać cały czas.
Ten dzień był tylko dniem transportowym. Musieliśmy się z centralnej części Bali przedostać na północny-zachód Wyspy - do miejscowości Pemuteran. Karkołomna dość wyprawa. Tylko prywatni przewoźnicy, loteria generalnie. Miało coś jeździć bezpośrednio, ale nie zgłębiliśmy tego tematu. Danusia wyczytała w kilku miejscach, że najlepiej jechać do Loviny, bo busy jeżdżą tam przez góry, więc jest na co popatrzeć przez okno, a potem już ponoć łatwo jakimś czymś lokalnym (typu Bemo - małe busiki) dojechać nadmorską szosą do Pemuteran. Jednak to nie było takie łatwe. Pierwszy odcinek ok. Kupione wcześniej bilety na busik, widoczki za oknem całkiem sympatyczne, ale bez szału. Odcinek dość długi i męczący, ale tak to już w podróżowaniu jest :) Ale potem zaczęły się schody. Powinniśmy zaufać sobie i naszemu instynktowi, niż kierowcy autobusu. Skończyło się tym, że zamiast wysiąść wcześniej, już w Bubunan, daliśmy mu się namówić, że zawiezie nas w miejsce, skąd będą autobusy do Pemuteran. Niepotrzebnie odbiliśmy ładnych kilkadziesiąt kilometrów nie w tę stronę co trzeba, dojechaliśmy do jakiegoś nadmorskiego kurortu, gdzie nie było rzecz jasna jakichkolwiek busików. Zrobiliśmy się jak jakieś kompletne żółtodzioby :) Udało się ostatecznie pojechać tym samym busem, za dodatkową kasę. Straciliśmy zupełnie niepotrzebnie i tylko przez naszą własną głupotę 3 godziny czasu i 250.000 rupii. Wczesnym wieczorem, tuż przed zmrokiem, zameldowaliśmy się na naszym kolejnym noclegu w Blues Guest House.
Plaża z czarnym piaskiem nie zachwyca. Sama miejscowość Pemuteran średnia. Ok. Jakieś knajpki (najdroższe przy plaży), ze dwa-trzy sklepiki, mnóstwo hotelików i agencji oferujących nurkowanie. W sumie po to tam właśnie jechaliśmy! Udało się znaleźć bardzo przyjemną, smaczną i tanią restauracyjkę tuż przy wylocie uliczki, na której mieliśmy nocleg, po drodze nad morze. Idealnie! Nasz nocleg też okazał się super. Jakieś 200-300 metrów od głównej drogi, położony wśród drzew, głównie bananowców, duże i czyste pokoje w małych domkach, tarasiki, pyszne śniadanie w cenie i gekony na ścianach. Najfajniejsza chyba była łazienka pod gołym niebem. Wchodziło się do niej z klimatyzowanego pokoju. Prysznic i toaleta otoczone wysokim murem, na ziemi kamyczki, wokół rośliny. Przyjemnie chłodny prysznic, ale nie lodowaty, bo ogrzany przez słońce. Rewelacja :) U pomocnego gospodarza załatwiliśmy sobie nurkowanie na dzień następny, dowiedzieliśmy się o opcjach transportowych na Jawę, załatwiliśmy pranie naszej powoli już upominającej się o odświeżenie odzieży. Po jedzeniu i przyjemnie chłodnym prysznicu zasnęliśmy smacznie na wielkim i wygodnym łóżku. Leżały jeszcze na nim płatki kwiatów, które właściciel rozrzucił romantycznie na powitanie. Jutro mieliśmy znowu pływać z rybkami! :)