Już sie nie mogliśmy doczekać! :-) Pobudka dość wcześnie, szybkie pakowanie, jeszcze szybsze śniadanie i w drogę! Oczywiście nie załatwiliśmy sobie wcześniej jakiegokolwiek transportu (no bo po co...??) i drałowaliśmy z naszymi ciężkimi plecakami przez przełęcz oddzielającą okolice lotniska od zasadniczego miasteczka. Na szczęście Danusia dała się namówić na zapłacenie po 20.000 rupii lokalnym młodzieńcom i po paru minutach jazdy motorkami byliśmy już na dole. Jeśli nie to, to pewnie jeszcze byśmy tam szli z tymi plecakami.... Udało nam się przepakować wszystkie niezbędne rzeczy do małych plecaczków, więc duży bagaż mogliśmy zostawić w "biurze", w którym wykupiliśmy wycieczkę (milion od głowy). Więc już tylko z małymi powędrowaliśmy na przystań, gdzie czekała na nas dość spora łajba. Nie było to może coś w stylu Queen Elizabeth II, ale jakoś utrzymywało się na powierzchni wody. Nie bardzo wyobrażaliśmy sobie, że ma tam być dwunastu turystów plus załoga i mamy na tym czymś spędzić dwa najbliższe dni... Ale ok! Damy radę! :-) Jak się okazało było nas 11. 7 Polaków (!), para z Indonezji i para francusko-amerykańska. Zapowiadało się więc całkiem interesująco. Ostatnie pakowanie zapasów, woda, paliwo, owoce. Prawie o planowanym czasie łódka odbiła od brzegu i zaczęliśmy naszą dwudniową przygodę w Parku Narodowym Komodo!
Łódka okazała się całkiem znośna. Kibelek oczywiście do bólu okropny, ale poza tym było OK. Sporo miejsca do posiedzenia i poleżenia; materace do spania na górnym pokładzie pod daszkiem z plandeki, silnik nie był zbyt głośny. Załogę stanowiło trzech facetów, którzy baaaardzo kiepsko gadali po angielsku. Naszym szczęściem było, że mieliśmy w ekipie indonezyjską parkę i tylko dzięki nim wiedzieliśmy co i jak. Cały czas do dyspozycji była woda do picia, kawa i herbata; jedzonko było bardzo dobre, tylko odrobinkę mało; zjadaliśmy generalnie wszystko, co nam podali - do ostatniego okruszka :-). Dużo warzyw, owoców, makarony, mięska, rybki - całkiem smacznie i całkiem ładnie podane. Pomiędzy głównymi posiłkami dostaliśmy może ze dwa razy coś a la przekąski. Miło :-).
Szybko nawiązaliśmy znajomości z naszymi polskimi współtowarzyszami. Okazali się bardzo mili i z dość sporym doświadczeniem podróżniczym. Dogadywaliśmy się bez problemu. Szkoda, że nie wzięliśmy na nich namiarów.
Już po kilkunastu minutach rejsu dotarło do nas, że byliśmy w Taman Nasilonal Komodo! Cudnie! Zostawiliśmy za sobą Labuan Bajo i wpływaliśmy do RAJU! Do tej pory w naszym życiu widzieliśmy sporo wysepek, plażyczek itd, sami też mieszkamy na wyspie :-). Ale to, co zaczęło pokazywać się naszym oczętom było nieprawdopodobne!! Fantastyczne!! Widoki jak z bajki, jak ilustracje do jakiegoś rajskiego folderu wakacyjnego, albo jak z filmu fantasy... Cały czas siedzieliśmy z aparatem w ręku i co chwilę wydawaliśmy z siebie jakieś dźwięki, mające być achami i ochami! Nie tylko my. Cała ekipa na stateczku była zachwycona tym wszystkim, co działo się dookoła. Generalnie nie mam problemów z doborem odpowiednich przymiotników właściwie opisujących to, co chciałbym wyrazić. Ale teraz chyba się nie da. Tam było pięknie!!!! I to przez całe dwa dni!!!
Po paru godzinach rejsu byliśmy przy pierwszym naszym celu. Po drodze mijaliśmy dziesiątki pięknych wysepek, białe plaże, urwiste klify, skaliste brzegi i turkusowa woda dookoła. Ale to nie to. Właśnie dopłynęliśmy do pierwszej z dwóch największych wysp Parku. I to jest właśnie to! Rinca! Jesteśmy na Rinca! Straszny upał. Sporo innych łódek przy pomoście. Do wyboru mieliśmy trzy długości szlaków na wyspie. Zdecydowaliśmy się (a właściwie to nasi przewodnicy zdecydowali), że wybierzemy średniodługi i średniociężki szlak. I dobrze, bo przy tym dłuższym to pewnie kilka osób by zeszło na zawały, albo inne przypadłości. Ja na pewno! Ścieżka oczywiście prosta i łatwa. Ale ten upał!! No i świadomość smoków czających się za każdym krzakiem i czyhających na okazję, żeby nas pożreć! :-). Smoki z Komodo! Nie wiem czemu, ale jakoś bardzo się na nie uparliśmy i to już bardzo dawno. Na świecie jest mnóstwo dziwnych i ciekawych zwierzaków, ale nas jakoś tak mocno do smoków z Komodo ciągnęło właśnie. Od zawsze. I tam byliśmy!!!!! Już po paru minutach spaceru mieliśmy spotkanie z pierwszymi jaszczurami. Ale przewodnicy wyjaśnili nam, że one takie trochę oszukane. No bo niby one w naturze (dwie sztuki leżały), ale jednak nie tak do końca. Pytaliśmy, a dlaczego? No bo tam była akurat centralna kuchnia głównej osady na Rinca. I waranki doskonale wiedziały, że tam zawsze coś interesującego do jedzenia się znajdzie :-). Cały nasz spacer zajął może z godzinkę. Mieliśmy trzech przewodników/strażników. Jeden na przodzie, jeden w środku i jeden zamykający grupę. Warany niby leniwe jaszczury, ale jednak groźne dość. Byliśmy tam popołudniową porą i całe szczęście smoki swoją aktywność mają już odrobioną. W tym czasie są leniwe i niewiele się ruszają. Jednak groźne wciąż pozostają. Smoka można sprowokować na milion nawet nieumyślnych sposobów, więc zdecydowanie warto bardzo uważać cały czas. Ugryzienie warana niesie ze sobą bardzo duże ryzyko zakażenia wszelkimi możliwymi bakteriami. Smok nie odgryzie Ci nogi. Ale ugryzie tę nogę tak, że lekarze będą musieli Ci ją odciąć.... Perspektywa wciąż więc średnia. Staraliśmy się być bardzo ostrożni i grzecznie słuchać poleceń i zaleceń lokalnych przewodników. Podczas spaceru spotkaliśmy jeszcze 2 warany. Spokojne, nami kompletnie niezainteresowane. Udało nam się zobaczyć matkę w gnieździe. Przewodnik opowiedział nam przy tej okazji sporo historii o zwyczajach waranów. Na przykład ciekawostką było dla nas, że młode waraniątka spędzają swoje pierwsze lata życia na drzewach, żeby uniknąć zjedzenia przez... własnych rodziców. Na Rinca, podobnie jak na Komodo, żyją na stale ludzie, którzy od małego uczą się życia w bliskości waranów. Ich główne źródło utrzymania to połowy ryb, tylko niewielki procent pracuje jako przewodnicy. Niektórzy tworzą pamiątki dla turystów. Danusia nie oparła się zakupieniu malutkiego waranika z drewna sandałowego. Pachnie niesamowicie!
Po powrocie na łódkę czekała na nas lekka przekąska. Już po kilku następnych chwilach byliśmy przy Pink Beach. Nasze pierwsze nurkowanie w Indonezji! Rewelacja! Jak w akwarium pełnym kolorowych rybek! :-) Było fantastycznie! Pozwolono nam na jakieś 40 minut swobodnego baraszkowania w krystalicznie czystej wodzie. Bajecznie kolorowe rybki grzecznie pozowały do zdjęć i pozwalały się ze sobą bawić. Żarcik taki. Rybki miały nas głęboko gdzieś. Żyły sobie swoim życiem kompletnie się nami nie przejmując :-). Ale my i tak mieliśmy sporą z tego frajdę! Niestety daliśmy ciała z zamocowaniem kamerki podwodnej. Danusia wpadła na genialny pomysł przyczepienia jej do naszych masek, żeby mieć wolne ręce podczas snorkellingu. Wszystko super, tylko, że kamerka raz była pod wodą, a raz nad wodą, więc filmiki z tego miejsca nie nadają się raczej do oglądania. Cóż, podczas następnego nurkowania będziemy ją trzymać w rękach...
Po pysznym lunchu dopłynęliśmy do przystani na wyspie Komodo. Zapłaciliśmy za wstęp, przydzielono nam trzech przewodników i średniej długości szlak spacerowy. Wciąż bardzo sucho i bardzo gorąco. Ponoć niewielkie szanse na zobaczenie smoków... No ale jak to?? To właśnie Komodo!!! A Smoki z Komodo są z Komodo! No to jak?? Kiepsko nam się jakoś po usłyszeniu tej informacji zrobiło, ale podreptaliśmy na szlak. I dobrze! :-) Bo smoki z Komodo czekały na nas na Komodo! :-) Dwa. Jeden autentycznie pozujący do zdjęć na samym środku ścieżki, inny uciekający w zarośla i goniony przez przewodników. Było rewelacyjnie! Do tego udało nam się spotkać dzikie świnki, bawoły, sarenki i inne zwierzaki. One wszystkie stanowią zasadnicze składniki smoczej diety... Po powrocie na łódkę wypłynęliśmy gdzieś na środek zatoki. Rzucili kotwicę, zjedliśmy pyszną acz skromną kolację, wypiliśmy piwo przy wzajemnych opowieściach. Podziwialiśmy pocztówkowy zachód słońca. Dość wcześnie poszliśmy spać, bo następnego dnia mieliśmy mieć bardzo wczesną pobudkę, żeby móc podziwiać niesamowity ponoć wschód słońca znad okolicznych wysepek.
Nocka kiepska dość była. Tych 11 osób śpiących koło siebie, to jednak kiepski pomysł. Wiercenie, chrapanie, inne odgłosy itd.... No i gorąco bardzo było. Powietrza brakowało...