Półwysep Reykjanes, którego fragment można oglądać już jadąc z lotniska w Keflaviku do stolicy, jest jak najbardziej wart bliższego spotkania. Jak okiem sięgnąć, pola czarnej lawy, przyprószone śniegiem. Gdzieniegdzie kolorowe domki, senne wioski rybackie, latarnie morskie i kapitalny fragment wybrzeża na najbardziej na pd-zachód wysuniętym cypelku Reykjanesta. To miejsce rozpoznał Mariusz, jako tło jednego z teledysków Sigur Ros. Radość!
Tak, odwiedzamy też Błękitną Lagunę. Wstęp w marcu 2014 roku kosztuje 35 euro! Warto mieć swój ręcznik, bo za wypożyczenie kasują kolejne 10 euro! (na szczęście mamy swoje:-)) Miejsce jest tak surrealistyczne, że mimo tego zdzierstwa warto tu zajrzeć :-) Zamoczenie się w przyjemnie cieplutkiej, a miejscami gorącej wodzie, bogatej w krzem i sole mineralne, to ekstra relaks. Obkładamy się też błotkiem, które trzeba potem dobrze spłukać, bo nieco szczypie. Dookoła nas ośnieżone wzgórza i dymiące kominy elektrowni. Najtrudniejszym momentem jest ściągnięcie z siebie kilku warstw ciepłej odzieży i wyjście na dwór w stroju kąpielowym :-) Długo zastanawialiśmy się jeszcze przed wyjazdem, czy warto wydawać tak duże pieniądze na tą atrakcję turystyczną, czy może lepiej zamoczyć się w jednym z naturalnych źródeł, całkowicie za darmo. Po części problem sam się rozwiązał, bo dysponując naszym golfem, zamiast auta terenowego, musimy wybierać bardziej przejezdne i popularniejsze drogi. Ale nie żałujemy! Może w pełni lata laguna zniechęciłaby nas tłumami turystów, ale zimą na nadmiar ludzi narzekać nie można :-)
W Krisuviku można przespacerować się wśród gotujących się błotek i dymiącej pary. Jest tu największe na świecie czynne ujście gorącej pary, otoczone solfatarami. Mariusz jest pod wrażeniem. Dla nas też jest ciekawie, ale że nie jest to nasz pierwszy raz, kiedy oglądamy zjawiska geotermalne, już na kolana nie powala.