fotki: http://picasaweb.google.com/danusiatomek/KambodA2006
Witamy serdecznie!
Mamy sporo zaleglosci...:)
Dojechalismy do Kambodzy! Tak naprawde zdecydowalismy sie na ten manewr stosunkowo pozno. Wczesniej myslelismy o tym, zeby jechac do Laosu i stamtad do
Kambodzy, ale to okazalo sie zbyt drogie i skomplikowane. Na jakis wiec czas porzucilismy mysl o sasiednich krajach i skupilismy sie na Tajlandii. No ale jak byc tak blisko Angkor Wat i tam nie pojechac??
Nie wytrzymalismy. Tak naprawde jedynym problemem byla koniecznosc zalatweinia wizy do Kambodzy i znowu do Tajlandii. No niestety, dalismy ciala w Kalkucie, ze
nie postaralismy sie o wize wielokrotnego wjazdu do Tajlandii. Teraz bedziemy placic... Ok. Sympatyczni "staruszkowie" wyrzucili nas przed sama granica. Zapakowalismy na siebie nasze plecaki i do Kambodzy!:) Formalnosci poszly gladko, bylo tylko troche czekania, bo akurat pojawilo sie nie wiadomo skad sporo turystow na granicy. A granica podobna do tej, pomiedzy Nepalem i Indiami. Totalna swoboda.
Ludzie lazili i jezdzili w ta i spowrotem. Samochody, rowery, motorki, cale masy towaru; nikt tego nie kontrolowal...
Po kambodzanskiej stronie zaczelismy sie rozgladac za jakims transportem dokadkolwiek. W planach mielismy dojechanie do miasta Siem Reap przy Angkor Wat. Ale nie bylo to takie proste. Wyladowalismy na czyms, co moglo byc dworcem autobusowym i chyba dalismy sie niezle zrobic... czytalismy wczesniej, ze z Poipet
(przygranicznego miasteczka) mozna do Siem Reap dojechac prywatnymi pick-up'ami za calkiem rozsadna cene. Nie udalo nam sie nic takiego znalezc, a wszyscy turysci odjezdzali z tego dworca prywatnymi autobusami za kosmiczna cene 10$... Kogo pytalismy, to potwierdzal, ze to jedyna opcja transportu, ze pick-up'ow juz nie ma, ze rzad wprowadzil stawki takie a nie inne itd... Dobra. Kupilismy te drogie bilety.
Potem okazalo sie, ze moglismy jechac za duzo mniejsze pieniadze... Droga do Siem Reap zajela nam 7 godzin. Szosa w fatalnym stanie, a w asfalcie bylo wiecej dziur niz twardej nawierzchni. Zanim sie sciemnilo moglismy troche popatrzec na Kambodze. Ale szczerze mowiac nic ciekawego. Bieda az piszczy, duzo smieci, przed domami wykopane bajorka z brudna woda sluzaca do wszystkiego, zaniedbane pola, plasko. Miejscowosci przez ktore przejezdzalismy przypominaly skrzyzowanie miasteczek chinskich i hinduskich... Generalnie brzydko! Po zmroku jedyne swiatlo bilo od domowych...swieczek i sporadycznie jarzeniowek. Do Siem Reap wjezdzalismy po godz.22. I to byl szok. Nie wiem, nigdy nie bylismy w Ameryce (mam nadzieje, ze
bedziemy!), ale tak wlasnie wyobrazam sobie Las Vegas. Pustynia i nagle raj! I tam bylo dokladnie tak. Po drodze nedza (doslownie i w przenosni) a tu nagle oaza
bogactwa. Super luksusowe hotele, rezydencje, palace, parki, fontanny itd itd, Ciezko o tym wszystkim napisac. Wszedzie kolorowe iluminacje, podswietlane alejki w parkach, limuzyny... Szok! Tak wlasnie wygladaly prawie cale obrzeza miasteczka. Autobus przewiozl nas do centrum i wysadzil przy jednym z nowopowstalych hoteli. Niby w ramach promocji, pokoje mialy byc za 5$. Nie najtaniej, ale bylo juz bardzo
pozno i nie mielismy ani sily, ani ochoty szukac czegos innego. Hotel wygladal bardzo okazale, wrecz luksusowo. Zdecydowalismy, ze zostajemy. Dostalismy ogromny pokoj, dwa potezne lozka z baldachimami, elegancka lazienka, bardzo ladne, stylowe meble, spory taras... Za 5$ nigdy bysmy sie czegos takiego nie spodziewali!:) Z usmiechami na twarzach zjedlismy cos na szybcika i szybko do strasznie wygodnych lozek...:) Spalismy bardzo dobrze i bardzo dlugo! Poszlismy w rejs po miasteczku w poszukiwaniu tanszego noclegu. Spodziewalismy sie, ze w miejscowosci gdzie
jest kilkadziesiat niskobudzetowych hotelikow cos powinnismy znalezc. A jednak nie. Albo ceny w granicach 4-6$, albo warunki tak fatalne, ze szkoda gadac. Zostalismy wiec w naszym hotelu. Nastepnego dnia zaplanowalismy wizyte w Angkor Wat!!!! Dlugo o tym marzylismy, a chyba nawet nie... Wydawalo sie to takie nierealne. Gdzies tam w Kambodzy...:) A jednak! Kolejny dowod na to, ze marzenia spelniaja sie kazdego dnia i trzeba tylko tego mocno chciec!:) W hotelu dogadalismy wynajem rowerow na godz.5.00 rano. Tak, tak! Angkor to spory kompleks, ktory zazwyczaj zwiedza sie przez 3 dni. My mielismy tylko jeden, a to z prostej przyczyny: bilet kosztowal 20$... Tak wiec pelna mobilizacja. Zaopatrzenie zrobione wczesniej (swieze bagietki!!! i gotowane jajka) i wyjazd do Angkor'u! Ale nie tak szybko... Okazalo sie, ze zamowione przez nas rowery maja drobne usterki... brak powietrza w kolach! Bylismy wsciekli. Zrobilismy niezla awanture budzac polowe hotelu. Obsluga wykazala totalny brak zainteresowania tym problemem, co jeszcze bardziej nas wkurzylo.
Pytalismy, czy moga zalatwic jakies zastepcze rowery, gdzie mozna ewentualnie wypozyczyc o tej porze, ale nic. Zero pomocy. To po to wstawalismy tak wczesnie,
zeby sie jeszcze nie wyrobic? Po jakims czasie zaproponowali jednak, ze moga nas za darmo zawiezc motorkiem i powinnismy zdazyc na wschod slonca. Ok. Lepsze to niz nic. Pojechalismy. Kupilismy bilety i wjechalismy na teren. No i zaczelo sie! Przed nami byl Angkor Wat!!!! Bylo jeszcze ciemno, sporo ludzi docieralo do swiatyni w tym samym czasie. Wszyscy czekali na wschod slonca, ktore mialo pojawic sie wlasnie za wiezami Angkor'u. Moment niesamowity. Ciemna sylwetka budowli na tle wpierw purpurowego, a potem zoltego nieba... Bajka! Zrobilismy fotki i szybko wrocilismy na parking do goscia, ktory nas tam przywiozl. Nie bardzo wiedzielismy co dalej. Moglismy z nim wrocic do miasteczka, zorganizowac jakies rowery i wrocic, ale zajelo by to strasznie duzo czasu. Mielismy obawy, czy uda nam sie caly Angkor zobaczyc.
Zdecydowalismy, ze zostajemy na terenie kompleksu i sprobujemy cos wykombinowac na miejscu. Poszlismy spowrotem do Angkor Wat. To jedna z glownych swiatyn
calego kompleksu, na ktory sklada sie ich kilkadziesiat i rozsiane sa na dosc sporym obszarze. Wrazenie niesamowite. To byly z pewnoscia najbardziej okazale starozytne budowle, jakie dotad widzielismy. Ale wtedy nie wiedzielismy co nas jeszcze czeka:)
Wrocilismy na parking. Udalo sie zalatwic 2 rowery od chlopcow, ktorzy na te okolicznosc nie pojechali tego dnia do szkoly... i moglismy byc wreszcie troche
spokojniejsi. Po calym terenie mozna poruszac sie dobrymi drozkami i do wyboru byly dwie opcje: wariant bogatszy, ale 26 km dlugi, lub opcja krotsza – tylko 17 km. Oczywiscie wybralismy sciezke dluzsza...:) Z mapa w reku pojechalismy do kolejnego miejsca zagubionego w dzungli, zostawiajac Angkor Wat za soba...
Przed nami pojawila sie niesamowita, ogromna brama zwienczona kamiennymi glowami... Strzegla wjazdu do Angkor Thom... Ich twarze patrzyly na 4 strony swiata.
Poczulismy sie chyba tak samo, jak bohaterowie tolkienowskiej trylogii wjezdzajacy do ktorejs z fortec... Fantastyczna sprawa! Ale to byl dopiero poczatek. Chwile pozniej bylismy przy kompleksie Bayon. To nas powalilo na lopatki! Cudowna, wielka
budowla z dziesiatkami wiez, a na kazdej twarze... Wrazenie cudowne! kamienne oblicza (bylo ich 216!) wygladaly tajemniczo, wrecz mistycznie. Zrobilismy tam
mnostwo fotek:) Niesamowite miejsce. Bardziej nam sie podobalo niz sam Angkor Wat. Na terenie Angkor Thom dotarlismy jeszcze do remontownej wlasnie, a wlasciwie
skladanej z tysiecy kawalkow i zachowanych fragmentow, Baphuon i do dwoch tarasow: Sloni i Leper King. Swiatyni prawie zza rusztowan nie bylo widac. Za to
tarasy okazaly sie kapitalna sprawa! Przepiekne korytarze pokryte niesamowitymi plaskorzezbami. Historia wisiala tam doslownie w powietrzu... Na kazdym kroku znajdowlismy jakas perelke. Po malej przekasce ruszylismy dalej. Zaczynalo sie
robic okropnie goraco, do tego koszmarnie wilgotno. Zwolnilismy tempo. Nie uchronilo nas to od tego, ze bylismy permanentnie mokrzy. Taki urok tego klimatu...
Nastepnym punktem programu byla spora swiatynia Preah Khan. Kamienne bloki porosniete mchem, niesamowity klimat, setki korytarzy i przejsc, mury oplecione
przez konary i korzenie poteznych drzew... Strasznie nam sie tam podobalo. Bylo tak prawdziwiej, bardziej autentycznie. Uparlismy sie, zeby zrobic zdjecie miejscu, w ktorym drzewo wyrasta wprost z kamiennej sciany, ale okazalo sie to nie mozliwe. Aparat caly czas wariowal, nie moglismy ustawic ostrosci, zmienialismy parametry, wydawalo sie ze juz i dalej nic... uznalismy to miejsce za zaczarowane i poddalismy sie...:) Poprostu nie dalo sie tam zrobic fotki i juz. Zaraz potem dojechalismy do kolejnego magicznego (doslownie) miejsca. Preah Neak Pean - to cos w stylu
okraglej cytadeli ze swiatynia przypominajaca stupe po srodku. Generalnie nic szczegolnego, ale zupelnie inna od poprzednich, wiec warto bylo fotke zrobic. Ale
znowu nic z tego. Nie dalo sie! W tej chwili mozemy to wytlumaczyc tylko w jeden sposob. Te miejsca nie chcialy byc fotografowane:) Zaczynalo sie robic ciezko. Upal, upal i jeszcze raz upal dawal sie okropnie we znaki. Strasznie nas wykanczal...
Okroilismy troche nasz plan wycieczki i ominelismy kilka swiatyn, ktore z daleka wydawaly sie byc podobne w stylu i wielkosci do widzianej wczesniej Preah Khan.
Robilismy czestsze przystanki, dozywialismy sie owocami i uzupelnialismy plyny pochlaniajac ogromne ilosci wody. Opadalismy z sil. Tak to jest, jak w ciagu jednego dnia chce sie zobaczyc to, co generalnie przewidziane jest na minimum trzy dni...:) Ruszylismy na rowerkach dalej. Przed nami byla swiatynia Ta Prohm. To byl strzal w dziesiatke! Bez watpienia najbardziej niesamowite miejsce w calym kompleksie!
Chyba, ze cos przeoczylismy. Niesamowity klimat. Tam dopiero mozna bylo poczuc fantastyczna atmosfere Angkor. Cudownie zarosniete ruiny, fragmenty murow i
swiatynnych zabudowan. Zachowane budynki z tajemniczymi korytarzami, przejsciami, dziedzincami... Kamienne swiatynie oplecione drzewami, wijacymi sie
lianami... To wszystko otoczone gesta dzungla, z ktorej dobiegaly niesamowite odglosy jej mieszkancow. Cudo! To tam wlasnie krecone byla zdjecia do Thomb
Rider i Indiana Jones:) Nie moglismy stamtad wyjsc. Dopiero to miejsce dopelnilo zauroczenia Angkor'em. Do tej pory bylo fantastycznie, ale jak zobaczylismy Ta
Prohm bylismy w siodmym niebie...:) O to nam chodzilo, wlasnie takiego Angkor'u caly czas sie spodziewalismy. I znalezlismy:) Uff... Musielismy wrocic na ziemie, a dokladniej na parking, zeby oddac rowery. Przejechalismy jeszcze raz przez
Angkor Thom spogladajac na twarze Bayon'u. Caly czas byly niesamowite! Jeszcze na chwilke wdrapalismy sie na male wzniesienie z Phnom Bakheng. Zblizal sie zachod slonca, a wlasnie z tego miejsca mial byc najlepszy o tej porze widok, wiec mozecie sobie wyobrazic ile tam bylo narodu... Spojrzelismy z gory na okolice ( otaczajace nas morze dzungli zrobilo najwieksze wrazenie) i szybko uciekalismy na dol. Z parkingu dostalismy sie do miasta motorkiem. A propos motorkow. W Kambodzy jezdzi tego tez pelno, ale turysci nie moga sami prowadzic, nie moga tez ich wynajmowac. Trzeba wiec jezdzic z tubylczym kierowca. Mozna i tak:) Po powrocie do hotelu bylismy totalnie zmasakrowani. Zdolalismy tylko splukac z siebie mieszanke potu, brudu i pylu, cos zjesc i do lozek. To byl strasznie meczacy dzien, ale tez absolutnie fantastyczny i niesamowity. Widzielismy Angkor Wat!!!
W Siem Reap zostalismy jeszcze dwa dni. Ja dostalem wysypki (prawdopodobnie potowki), a Danka wykorzystala czas jadac jeszcze do swiatynnego kompleksu zwanego Roluos Group 17km od miasta. To bylo ponad moje sily i jak sie okazalo dobrze, ze zostalem w domu. Droga rowerem w totalnym skwarze do swiatyn i spowrotem wykonczyla Danusie niemilosiernie. I po Angor jakos jej nie zachwycily, na szczescie udalo jej sie do kazdej wejsc "kuchennym wejsciem". Wyjatkowa byla
tylko jedna pagoda z pieknymi malowidlami i mozliwosc zobaczenia normalnego, wiejskiego zycia Kambodzan. Z moja potowka marnie sie widzialem... Za to moglem
spokojnie polenic sie w lozku, wypic piwko... Zrobilismy na odchodne jeszcze raz mala awanture wlascicielowi hotelu (bo faktycznie obsluga byla koszmarna, choc pokoj rewelacyjny, przewaznie nigdy nikogo nie bylo w recepcji, za to zawsze mozna bylo
odszukac pracownikow hotelu spiacych na hamakach...) i pojechalismy do Phnom Penh.