Jak to ze sporym miastem bywa, znowu mielismy klopot zeby sie wydostac. Po wymeldowaniu z naszego hoteliku ruszylismy z naszymi (chyba coraz ciezszymi) plecakami na dworzec autobusowy, z ktorego powinnismy zlapac jakis transport w interesujacym nas kierunku. Chcielismy sie tylko wydostac z miasta, zeby potem lapac stopa. Na miejscu, w ktorym takowy dworzec powinien byc oczywiscie nic nie znalezlismy... Totalnie zlani potem zaczelismy lazic po okolicznych uliczkach. Trafilismy w koncy na lokalny autobus, pokazalismy palcem na mapie miejscowosc, do ktorej chcielismy jechac, no i sie udalo:) Wysiedlismy w jakiejs wiosce i zaczelismy lapac auta. Ruch nie byl najwiekszy, ale pomimo to juz chwilke pozniej jechalismy pick-up'em do miejscowosci Hot, skad odbijala droga do Mae Sariang - tam chielismy tego dnia dojechac. W Hot stanelismy przy przydroznej knajpce, zjedlismy obiadek (klasyczne Pha-Thai czyli smazony makaron z wazywami, kawaleczkami miesa i orzechami podawany w roznych wariacjach) a kilka minut pozniej juz jechalismy dalej. Nie ma problemu zeby jezdzic po Tajlandii stopem! Najmniejszego:) Z tym stopem tez byla niezla historia...
Zobaczylismy faceta podjezdzajacego samochodem na stacje benzynowa po drugiej stronie drogi i cos do nas machal. Ok. Nie wiedzielismy o co chodzi, ale zwinelismy nasz ledwo co rozstawiony ekwipunek i do niego pobieglismy. Gosciu prawie nic po angielsku, ale udalo sie ustalic, ze jedziemy w tym samym kierunku i ze moze nasz zabrac.Dobra nasz! Zaladowalismy sie do auta, facet cps tam jeszcze kupil i jechalismy. W samochodzie zaczela (choc z powaznymi klopotami:)) rozkrecac sie rozmowa. Od slowa do slowa zaczelismy sobie wzajemnie opowiadac rozne historyjki. Opowiedzielismy o naszej podrozy, o tym, ze Tajlandia, a przede wszystkim Tajowie sa super itd. Pytal, dlaczego podrozujemy stopem, no to mowilismy o oszczedzaniu pieniedzy, ze nam sie wlasnie koncza... No i doszlo do tego, ze facet zafundowal nam nocleg w bardzo milym hoteliku w Mae Sariang (z pewnoscia nie na nasza kieszen) i postawil nam pyszna kolacje w niesamowitym miejscu gdzie kalnerkami (kelnerami) byly (byli) lady-boys... - ale jedzenie bylo wysmienite: smazona, wielka ryba na zimno w pysznej salatce, potem zupa rybna na ostro, a na koniec mix owocow moza z ryzem:) mniam! Generalnie takich zestawow nie kupujemy, bo np. smazona rybka kosztuje ponad 150THB, czyli wiecej, ile placimy za 2 porcje calkiem dobrego obiadku. No, ale jak nam daja, to co innego! Bardzo mily gosc! Caly czas wesolo gawedzilismy, sympatycznie i na luzie spedzalismy czas. Widac bylo, ze sprawia mu to radosc, a nam tez bylo calkiem dobrze:) Dogadalismy sie tez, ze nastepnego dnia o 6 rano(!!!!!!!!!-masakra) pojedzie do jakies wioski zabitej dechami wysoko w gorach, gdzie mieszka plemie Karen i czy nie chcemy jechac razem z nim...? Czemu nie!? Tak wiec pelna mobilizacja i pobudka w srodku nocy. Zwarci i gotowi zameldowalismy sie na parkingu. Podjechalismy na stacje benzynowa, gdzie kupil dla nas jakies ciastka i cos do picia (niesamowity facet!!!:)) i w droge:)
Jechalismy chyba ze 3 godziny starsznie kiepskimi drogami (przypomniala nam sie Mongolia!). No i gdzies tam dojechalismy. Totalna dzicz. Gory, las, granica z Birma, posterunki wojskowe, i wioska!:) Wrazenie swietne. Wszyscy nas dokladnie ogladali (a my ich!!:)), dzieci przed nami uciekaly do domow...:) Sama wioska bardzo klimatyczna. Drewniane domy na palach, dachy kryte w specjalny sposob ogromnymi, suszonymi liscmi, ludzie przy swoich codziennych zajeciach...Cudo! Miejsce bardzo naturalne, autentyczne, nie skazone przez turystow i komercje. Niestety nie mielismy tam zbyt wiele czasu. Facet zalatwil jakies interesy z wojskowymi (nie mamy pojecia jakie...) i moze po godzinie zaczelismy wracac do Mae Sariang. Tam zatrzymalismy sie na glownej drodze do Mae Hong Son (MHS) skad latwiej nam bylo lapac kolejnego stopa. Gosciu jednak nie dal sie tak latwo pozegnac i na koniec zafundowal nam jeszcze jedzonko w knajpce... Niesamowity czlowiek! Bardzo mily, usmiechniety, pogodny, pomocny. Nie wiedzielismy jak mu mozemy podziekowac, jak sie odwdzieczyc. Jedyne co mamy ze soba na "prezenty" to pocztowki z Poznania i wlasnie wtedy nam sie gdzies zawieruszyly... Tak wiec moglismy mu podziekowac tylko dobrym slowem i usciskiem reki... Dlugo bedziemy miec go w pamieci:) Majac teraz obraz takiego czlowieka przed oczami jak ten, mozna go prownac z naszym "gospodarzem" w Lampangu... Nie da sie...
Co za gosc!:) A my? czas bylo jechac dalej. I tym razem bez problemow:)Zaledwie kilka minut czekania i jechalismy prosto do MHS. Po prawie 3 godzinach jazdy kapitalna drozka wijaca sie przez gory dojechalismy na miejsce. I to jakie miejsce! Juz Chiang Mai wydawalo nam sie strasznie klimatyczne. Ale tu bylo duzo lepiej! Mala miescina, kameralne domki, pelno knajpek, spokoj, cisza, sielankowa atmosfera...:) bardzo nam sie spodobalo. Mielismy wprawdzie klopot z noclegiem, ale po pierwszej nocy, kiedy wyladowalismy w co najmniej srednim GH, przeprowadzilismy sie w duzo milsze miejsce i juz wszystko bylo OK:) W MHS wypozyczylismy motorek:) To juz sie stalo prawie tradycja! tak naprawde to jest swietny srodek transporu, szczegolnie jeskli chce sie pojezdzic po okolicy jakiegos miejsca. Koszt wypozyczenia takiego skuterka ( i to wcale nie kiepskiego, bo zazwyczaj Hondy albo Kawasaki z silnikami 125cc:)) na 24 godziny to 100THB, a paliwa wlewa sie tyle co nic:) A my wlasnie okolice chcielismy zwiedzac! To wlasnie w tym rejonie mozna spotkac rozne plemiona Karen, Lisu, Lahu.
Ups...widze, ze sie rozkrecam, to chyba trzeba troche przyspieszyc...:)
W MHS spedzilismy 3 urocze dni w Johnnie GH (jak by ktos chcial jechac, to polecamy!). W tym czasie pojechalismy na dwie dluzsze wycieczki do gorskich wiosek odwiedzajac glownie plemiona Karen w ich odmianach dlugo-szyich i dlugo-uchych. Cos niesamowitego! Z cala pewnoscia najbardziej fantastyczna sprawa w Tajlandii! Wioski wprawdzie turystyczne i komercyjne, ale to dla tych ludzi jedyna szansa zarobienia jakichkolwiek pieniedzy. Wiekszosc z nich przebywa w Tajlandii na statusie ochodzcy i nie moze podjac zadnej legalnej pracy. Dlatego to wlasnie turysci stanowia ich jedyne zrodlo utrzymania. Wioski podobne do tej, ktora widzielismy wczesniej. Z jedna zasadnicza roznica... Kobiety poubierane w swoje stroje i ozdoby o niesamowicie dlugich szyjach lub mocno wyciagnietych uszach... Wygladalo to wrecz nienaturalnie, ale starsznie fascynowalo i ciekawilo! Krecilismy sie po wioskach zauroczeni. Nauczylismy sie byc bardziej smiali przy robieniu fotek, wiec udalo nam sie ich troche napstrykac:) I sa niesamowite! Jeszcze o tych szyjach i uszach. Szyje sa bardziej skomplikowane...:) Sa dwie hipotezy na ten temat. Pierwsza: Kiedys kobiety zaczely nosic metalowe obroze na szyjach, rekach i nogach, niby dla zabezpieczenia przed ugryzieniami dzikich zwierzat. A ze te obroze sa bardzo ciezkie (do kilkudziesieciu kilogramow!) zaczely im opadac ramiona (upraszczam:)) a szyja dalej wystawala... Dokladaly wiec kolejne obrecze itd itd. Spotkalismy kobiety, ktore mogly miec szyje o dlugosci prawie 50cm... Druga hipoteza glosi, ze takie specyficzne ozdoby zaczely nosic kobiety z tego plemienia na wyrazne polecenie swoich mezow, zeby potencjalni adoratorzy z innych plemion tracili zainteresowanie... No i uszy!:) Tez ciekawa sprawa, tyle, ze prostsza:) Kobiety z tego odlamu plemienia chyba lubily ciezkie kolczyki i tak im zostalo!:) Widzielismy kilka z tych kobiet. Uszy dlugie na 10cm, z ciezkimi ozdobami (trudno to nazwac kolczykami:)) i ogromnymi dziurkami w srodku...:) Co bylo jeszcze ciekawe, ze w kazdej z tych dwu wiosek byly katolickie kapliczki! Niesamowicie wygladal krzyz na tle domkow pokrytych lismi wsrod ktorych kszataly sie kobiety z dlugimi szyjami...:)
Doswiadczenie cudne i robiace niesamowite wrazenie! Mysle, ze niedlugo pojawia sie fotki, to sami zobaczycie...:))
Po Mae Hong Son wywedrowalismy (oczywiscie bezproblemowym stopem) do kolejnej miejscowosci na trasie: Soppong. Wiedzielismy, ze w okolicy sa fajne jaskinki, wioski itd. Wyladowalismy prawie wieczorem. Spalismy jedna noc pod naszym namiocikiem, bo nie znalezlismy miejsca w jakims tanim GH:( Nastepnego dnia zrobilismy sobie pieszo-autostopowa wycieczka do Jaskini Lod. Ciekawa, dosc spora, ale nie powalajaca.
Jeszcze tego samego dnia udalo nam sie dotrzec (jak nie bede pisal czym, to znaczy ze szybkim stopem, ok?:)) do Pai. O tym miasteczku wiedzielismy z licznych opowiadan,takze od naszego znajomego Amerykanina:) No to jazda!
Trudno bylo znalezc nocleg. Z naszej mapy wynikalo, ze w miasteczku jest minum 54 hoteliki. W rzeczywistosci bylo ich znacznie wiecej. Jednak to, co sie dzialo z iloscia bialych przeszlo nasze najsmielsze oczekiwania. Prawie 2 godziny szykalismy miejsca. W koncu zdecydowalismy sie moze na niezbyt tania opcje, ale za to bardzo przyjemna i w cichym miejscu. A samo miasteczko fenomenalne. Pisalismy o klimacie w Chiang Mai i Mae Hong Son. W Pai atmosfera powala! Mnostwo dziwakow, dlugowlosi, wytatuowani, ogoleni, z dredami, w skorach, na motorach, asceci, hipisi, mlodzi, starzy, mieszane pary...:) Totalny luz i swoboda! pelno knajpek, fantastyczne bary, klimatyczna muzyczka... Dookola gorki, cudna okolica...No i tanie jedzenie i motorki! Za to byl drogi internet (zdziercy chieli 60THB za godzine!). Strasznie nam sie klimat miasteczka spodobal. Calkiem niezle miejsce na wakacje, zreszta spotkalismy pare osob, ktore przyjechaly do Pai na wakacje i zostaly tam kilka miesiecy, lat...:)
Wynajetym motorkiem zrobilismy sobie rundke po okolicy, Niby nic szczegolnego, a jednak ogolne wrazenie bardzo pozytywne:) Dzien przed naszym wyjazdem zrobilismy sobie fenomenalna, romantyczna wycieczke do naturalnych goracych zrodel!...:) Bylo cudnie!