Geoblog.pl    gryka    Podróże    Podróż Dookoła Świata część I    Bangkok
Zwiń mapę
2006
10
sty

Bangkok

 
Tajlandia
Tajlandia, Bangkok
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 21976 km
 
fotki: http://picasaweb.google.com/danusiatomek/Tajlandia2006

Tak, tak!
To juz Tajlandia!:) Wczesniej (jeszcze w PL czy w IRL) jakos o Tajlandii nie myslelismy, ale tak jakos wyszlo...
W Indiach dlugo zastanawialismy sie co powinnismy zrobic. Dokad i jak jechac, ile mamy jeszcze czasu, czy przyciagajac pasa damy rade pojechac jeszcze gdzies przed Nowa Zelandia itd. Zwyciezyla opcja koniecznosci poszukania jakiegos miejsca na odpoczynek. Pisalismy, ze bateryjki nam sie powoli wyczerpuja... To prawda. Po tych 6 misiacach ciaglej podrozy poczulismy sie naprawde zmeczeni. I to nie tylko fizycznie, ale glownie psychicznie. Przed wyjazdem nie spodziewalismy sie, ze takie cos nas dopadnie. Ale dopadlo...
No i wymyslelismy Tajlandie:) Udalo nam sie tanio i bez najmniejszych problemow zalatwic bilety i wizy turystyczne na 60 dni do Tajlandii i jestesmy!:)
I bardzo dobrze!:)
Wyladowalismy bez klopotow i o planowej godzinie (znowu musielismy zmienic czas w zegarkach...). Wyjscie z samolotu i ... totalna masakra! Tak goraco, ze az nie bylo czym oddychac. Ponad 30 stopni w cieniu i powietrze stalo w miejscu... Natychmiast bylem zlany potem. Pierwsze kroki do bankomatu. Poszukalismy jakiegos fajnego miejsca, gdzie mozna bylo wypic kawe, zjesc KIELBASE!!!!!!!!!!, zebrac mysli i informacje. Z tym ostatnim akurat byl spokoj, bo wszedzie byly dostepne mapki miasta, punkty inf. turystycznej itd. Dowiedzielismy sie jak i czym mozemy dostac sie do metra i w droge!
W BKK zaltwilismy sobie nocleg u faceta z HospitalityClub. Musielismy do niego dojechac na drugi koniec miasta. Pracowal do 7.00 wieczor i prosil, zebysmy byli ok.8.00 Z tym nie bylo tez klopotu, bo zanim tam dojechalismy, to troszke czasu minelo...:) Mielismy do niego dokladne namiary, adres itd. Wysiedlismy z metra, bylo juz ciemno, weszlismy w prawidlowa ulice i szukamy adresu. Stanelismy przy jakims luksusowym wiezowcu i zapytalismy ochrone o adres naszego gospodarza. Okazalo sie, ze to wlasnie tutaj...:)
Szczeki nam troche opadly. Wszedzie lustra, szklo, w hallu skorzane kanapy, recepcja, ochrona... W zyciu nie bylismy chyba w takim budynku... Podeszlismy do recepcji, potwierdzilismy, ze to jest wlasnie to miejsce, o ktore nam chodzilo, i ze taki a taki facet rzeczywiscie tu mieszka... Ochroniasz otworzyl nam kolejne drzwi (wszystko na karty magnetyczne), zaprowadzil do windy i wjechal z nami na gore. A potem? Juz normalnie:) Poznalismy gospodarza. Francuz, Fred, pracowal w firmie zajmujacej sie tloczeniem plyt CD dla roznych dystrybutorow. Okazalo sie, ze bylismy jego pierwszymi goscmi z HC. Czlonkiem klubu zostal zaledwie kilka dni wczesniej. I znowu mielismy szczescie!:) No bo trafic taki nocleg, to nielada wyczyn! Dostalismy duuuuzy pokoj z wielkim, wrecz ogromnym lozkiem ( w sumie to byly 2 duze podwojne lozka...) oczywiscie z klimatyzacja:) Do swojej dyspozycji mielismy oddzielna lazienke (pelen wypas...) i kuchnie. Fred pozwolil nam tez kozystac z pralki co wykorzystalismy chyba ze 4 razy piorac prawie wszystko...:) Z balkonu mielismy widok na drapacze chmur (takie prawdziwe:)), szczegolnie niezle wygladajace po zmroku. No i najwazniejsze! Kilka pieter nizej w tym wiezowcu byl poziom rekreacyjny. A tam...? Piekny basen, nowoczesna silownia itd! No to pieknie! Poczulismy sie jak w raju. Tego nam bylo trzeba!
W BKK spedzilismy troche czasu. Pierwszy dzien po przyjezdzie byl typowo leniwy. wstalismy chyba w poludnie, potem sniadanie i dopiero ok.14 wyszlismy zorientowac sie w najblizszej okolicy; zlokalizowalismy sklepy, internety, knajpki... Dwa kolejne dni byly strasznie ciezkie. Zafundowalismy sobie wyprawe przez pol miasta do dzielnicy turystycznej. To kilka ulic, na ktorych jest pelno hotelikow, knajp, sklepow. Ale to nie to samo co Thamel w Kathmandu... Tutaj brak bylo klimatu, pelno ludzi, zamieszania, ulicznych sprzedawcow. Absolutnie ta czesc miasta nam sie nie podobala. Musielismy jednak tam sie pokrecic, bo szukalismy sklepow ze sprzetem turystycznym, chcielismy tez kupic jakies koszulki, cos na glowe (nasze kapelusze zgubilismy w Indiach). I niestety te dwa dni to - jak sie okazalo - czas stracony. Nie dosyc, ze nic konkretnego nie zalatwilismy, to jeszcze strasznie nas to wymeczylo.
W zeszla sobote musielismy sie niestety wyprowadzic od Freda, bo przyjezdzali jego rodzice. Wiec dzien przeprowadzkowy.Przed opuszczeniem "naszego" apartamentowca wskoczylismy jeszcze na basen:) Poszlo bez problemow, przeprowadzka takze:) Wczesniej mielismy juz zlokalizowany i zaklepany nocleg w tej samej okolicy (kilkaset metrow dalej). Sredniej wielkosci pokoj, czysty, z duzym lozkiem, prysznicem i umywalka, wielkim wentylatorem na suficie, ale z kibelkiem na korytarzu. Nie bylo zle! Jeszcze tego samego dnia zrobilismy sobie spacer do...Tesco! Takie normalne jak u nas!:) Szok. Te same towary, wedliny, sery, przetwory, slodycze, ciuszki. Tylko, ze ceny na niektory asortyment (nietypowy dla Tajlandii) powalajace... Np. kilogram serka kosztowal tyle, ile my wydajemy przez 2 dni... Wiec prawie nic, poza koszulkami i pierdolami nie kupilismy.
Niedziela byla bardzo przyjemnym, choc tez maczacym dniem. Rano pojechalismy do katolickiego kosciola na msze po angielsku. Bardzo nam sie podobalo. Uroczysta, ale nie pompatyczna atmosfera, ladne spiewy, sporo ludzi. Pozniej poplynelismy rzeka na lewa strone Bangkoku i zwiedzilismy muzeum lodzi krolewskich i kilka swiatyn. Niesamowite wrazenie. Swiatyn buddyjskich widzielismy sporo, ale te byly zupelnie inne. Architektura przypominajaca swiatynie w Chinach, jednak duzo bogatsze, piekniej zdobione, az ociekajace zlotem. Przepiekne! Najpiekniejsza byla Temple of Dawn (Swiatynia Switu). Strasznie nam sie podobalo (pomimo okropnego upalu) :) Szczegolow nie bede opisywal, bo to oddac moga tylko zdjecia:)
Wjechalismy do mrowiska domow handlowych - czas najwyzszy byl kupic namiot i gaz. No i to tez nie bylo proste. Po poldniowym bieganiu i lazeniu po sklepach jednak kupilismy to, co chielismy. Mielismy wreszcie swoj przenosny domek! I bylismy wykonczeni.
WIZY: napisalismy ladne pisemka (do wydzialow konsularnych Kambodzy i Laosu) i nastepnego ranka zameldowalismy sie w ambasadzie kambodzanskiej. Tam nam jeden z urzednikow pisemko przyjal, powiedzial, ze ambasador musi sie z nim zapoznac i nastepnego dnia bedzie odpowiedz. I to nam juz sie bardziej spodobalo. Bez wzgledu na to, jaka bedzie odpowiedz, to wiadomo, ze ci ludzie chociaz cos zrobili. Skoro musielismy czekac na decyzje mielismy czas, zeby ruszyc na kolejna czesc zwiedzania miasta. Zafundowalismy sobie niezbyt tania, ale bardzo przyjemna przejazdzke kolejka naziemna SkyTrain. Swietna sprawa! Szybko, komfortowo (pelna klima), z niezlymi widoczkami na miasto:) W planach mielismy dwa kompleksy najwiekszych i najwspanialszych swiatyn w BKK. Pierwszy, to Wat Pho - najstarszy i najwiekszy w BKK. Autentyczny cukiereczek. Fantastyczne zdobienia, wiezyczki, stupy i pagody. W jednej ze swiatyn w tym kompleksie byl chyba najwiekszy na swiecie posag "lezacego Buddy". Gigantyczny (w tym przypadku dlugi...42m) i caly zloty:) Znowu zrobilismy cale stado fotek. Trudno w takich miejscach sie ograniczac:) Kazdy fragment, kazdy detal - to dobry temat na zdjecie. Z wywieszonymi jezykami (i przez upal i przez nasze tempo - musielismy zdazyc przed zamknieciem do kolejnego celu...) prawie pobieglismy do zespolu ze Swiatynia Szmaragdowego Buddy i Palacu Krolewskiego. Przy wejsciu musialem wypozyczyc dlugie spodnie (!) i do srodka! No i znowu... Takiego bogactwa chyba jeszcze nie widzielismy. I to nie tylko zloto, ale ilosc zdobien, szczegolow, detali, rzezb, malowidelek, ornametow itd itp byla powalajaca. Robilo to nieprawdopodobne wrazenie. Jesli w zasiegu jednego spojrzenia ma sie kilka wspanialych i obrzydliwie bogatych budynkow, a do tego pomiedzy nimi cala masa przepieknych figur, rzezb, stup, rowniutenka i zielona trawa, klomby, kwaty itd, to takie cos musi robic wrazenie chyba na kazdym... Bez najmniejszych watpliwosci mozemy o tym wacie (wat - to zespol swiatynny) powiedziec, ze znajduje sie w scislej czolowce naszej "listy rankingowej" najpiekniejszych miejsc.
Uff... Kolejny udany, ale strasznie meczacy dzien... najbardziej nas chyba wakancza niemilosierny upal i duchota. Caly czas goraco, nawet w nocy.Poza tym strasznie ciezko sie po miescie jezdzi. Sa zasadniczo dwa wyjscia. Albo szybko, komfortowo i bardzo drogo (metrem, kojeka, lodziami po rzece - choc tez tylko w ograniczonym obszarze), albo bardzo dlugo (starszne korki na ulicach, pomimo, ze czasami sa 6-7 pasmowe...), z przesiadkami, tlocznie, meczaco, ale tanio - autobusami. Co do autobusow, to jest ich cala masa i kilka typow. Ciezko sie w tym polapac, ale powoli dajemy rade:) Dorwalismy po kilku dniach mape z rozrysowanymi trasami ich kursowania, wiec jest troche lepiej:) Fajna zabawa jest plywanie lodziami. Przyjemnie, chlodno, z niezlymi widoczkami na obie strony miasta. Przez Bangkok plynie rzeka (bardzo brudna) z polnocy na poludnie (albo odwrotnie...). W jej poblizu zlokalizowanych jest wiekszosc atrakcji turystycznych, dzielnice handlowe itd. Mozna swobodnie po niej kursowac, wzdluz brzegow jest kilkadziesiat przystani, a uslugi swiadczy kilka firm przewozowych. Plywa pelno lodzi, kutrow, stateczkow. itd. Rzeka caly czas jest pelna...
Jeszcze slowko o kuchni. Generalnie super!:) Zjesc mozna wszedzie, w roznych standardach i w roznych cenach. Na ulicach calkiem spore i dobre danie kosztuje od 25-35 THB (40THB=1$). W tanich knajpkach od 35-60THB, a w restauracjach (tych juz dobrych) jedno danie mozna zjesc nawet za 200-400THB... Ale to nie dla nas:) Niedaleko naszej dzielnicy jest tzw. nocny market. To potezny kompleks doslownie tysiecy sklepow, kanjpek itd. Jest tam tez czesc gastronomiczna, gdzie za specjalne kupony (wymieniane za pieniadze) mozna w kilkudziesieciu miejscach znalezc cos specjalnie dla siebie. Czesto tam wlasnie jemy. Zazwyczaj wydajemy na dobry obiad (dobry=dobry+duzo...) ok. 50-70THB. A co mozna zjesc? Chyba wszystko!:) Typ kuchni podpadajacy pod chinszczyzne. Ryz, warzywa, sposob podania, paleczki, makarony, przyprawy i te sprawy... Natomiast duuuuzo wiecej wszelkiego miesa (kielbasy, karkowka z grilla, gotowana golonka(!), gulasze, kurczaki - kazdy rodzaj miesa i wedlin - wszystko na tysiace sposobow itd itd itd itd) , pelno owocow morza (rozne stwory - osmiornice, krewetki itd) i duzo ryb. Jest z czego wybierac! Np. spory zestaw smazonych w sosie sojowym warzyw, z jajkiem i kilkoma niezidentyfikowanymi rzeczami, a do tego karkowka z grilla z ryzem i papryka - 75THB:) Wreszcie mozna zyc!:)
Ale wracamy na ziemie...:)
W ambasadzie Kambodzy nie udalo nam sie jednak nic zalatwic. Pismo zostalo wprawdzie przeczytane przez ambasadora, ale nie wydal zgody na zastosowanie ulgowej taryfy...Nic to. Wizy zalatwilismy normalnie. Zlozylismy wnioski, zaplacilismy po 25$ i tego samego dnia byly do odbioru. Tego tez dnia sprawdzilismy jeszcze nasz nowy dom:) Poszlismy do wypasionego parku i centralnie rozlozylismy namiot. Nikt nas cale szczescie nie zaczepial:). Namiot super! Lekki, maly pakunek, w srodku duzo miejsca, przestrzen na plecaki i wydaje sie byc dobrze zrobiony. Niestety - mielismy powazne obawy, ze jak na warunki tajlandzkie bedzie zdecydowanie za cieply i dlatego zdecydowalismy sie dokupic jeszcze moskitiere, pod ktora bedziemy spac przed namiotem...)) Teraz mozemy ruszac na nasze wakacje!:)
Ale nie poszlo tak szybko.
Danka zdecydowala sie, ze chce zrobic porzadek z zebem, ktory dokuczal Jej jeszcze od Chin. Sprawdzilismy wiec kilka miejsc: szpitale, gabinety. Ceny generalnie kosmiczne! Udalo sie poszukac goscia, ktory sprawial wrazenie fachowca, a kompleksowe wyleczenie tego zeba mialo kosztowac tyle, ile mielismy limitu w ramach naszego ubezpieczenia. Ok. Zdecydowala sie. Wczoraj byla na pierwszej wizycie, a dzisiaj powtorka. Calosc nas kosztowala 8000THB...
Teraz krotka czesc dla doroslych!:)
Wiadomo z czego BKK slynie... Jeden z najwiekszych na swiecie seks-biznesow kreci sie wlasnie tutaj. No i jak tego nie zobaczyc??:) Wybralismy sie wiec wieczorem w rejon znanych wszystkim ulic... Sam wolalem nie jechac, zeby mnie nie kusilo, a Danka tez miala ochote zobaczyc panow tanczacych na barze...Podjechalismy wiec autobusem no i zaczelo sie! Tlumy ludzi, kolorowo, pelno turystow, handlarzy,wszystkiego. I oczywiscie to, co nas najbardziej interesowalo:)) Caly ten rejon, to kilka prawie ze tematycznych uliczek. Na kilku sa bary, restauracje i kluby, gdzie rozneglizowane panie prezentuja swe uroki (slicznotki! mniam...). Na jednej uliczce to samo, tyle ze w wydaniu dla pan - to panowie prezentuja swe muskularne ciala (Danusi sie bardzo podobalo:)). Byly tez uliczki, gdzie cale setki dziewczyn czekaly na swych klientow, a wszystkie domy pelnily role tanich hotelikow, czy tez klubow, gdzie mozna wynajac pokoj. To juz (poza dziewczynami, ktore byly calkiem, calkiem) sparwialo troszke gorsze wrazanie. Tak naprawde to smutne, ze az tyle dziewczyn ucieka sie do takiego sposobu zarabiania. No ale coz...Najstarszy zawod swiata ma dwa oblicza... Z pewnoscia warto bylo to wszystko zobaczyc, bo dla nas to jednak nowe doswiadczenie i nowe obrazy.
A dzisiaj, to juz przedostatni dzien w BKK. Mamy wszystko praktycznie zalatwione. Odbieramy pranie, troche zakupow, przepakowanie ciuchow (cieple rzeczy chcemy zostawic w naszym hotelu) i jutro z samego rana ruszamy do Trat'u. To miasteczko na poludniowo-wschodnim wybrzezu, przy granicu z Kambodza.Tam chcemy zebrac informacje o pobliskich wysepkach, a potem na ktoras poplynac:) I mamy wreszcie nadzieje, ze zacznie sie blogie lenistwo! Mamy namiot, moskitiere, gaz do kuchenki, kremy na slonce i przeciw komarom... Czas zaczac wakacje!!!:)))
Tak wiec, Kochani, od jutra znikamy na jakis czas. Nie wiemy, czy bedziemy mieli gdzies tam dostep do internetu i nie wiemy jak dlugo bedziemy lezeli do gory brzuchami...:) Myslimy o jakis 2-3 tygodniach, ale moze byc roznie...:)) Jedno jest pewne: pogode mamy zagwarantowana!
Dobra. Znikamy i serdecznie wszystkich sciskamy!
Odwiedzajcie nasza strone i wpuisujcie sie do ksiegi, bo tak jakos cienko idzie...:)
Buziaki, pa!!!!!!!
Danusia i Tomek
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (16)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedzili 27% świata (54 państwa)
Zasoby: 551 wpisów551 643 komentarze643 9796 zdjęć9796 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróżewięcej
17.09.2023 - 03.10.2023
 
 
22.10.2022 - 22.10.2022
 
 
10.07.2022 - 22.07.2022