Po obiadku ruszylismy do sasiedniej miejscowosci i wieczorem mielismy stamtad pociag do Vapi.
Pociag jak pociag. Umocowalismy bagaze, cos zjedlismy i spanko:)
Rano obudzilismy sie o czasie, ale wiedzielismy, ze mamy spoznienie. Zapytalismy koduktora, kiedy bedziemy na miejscu i powiedzial, ze jeszcze 3 stacje. Wiec OK! Jedziemy dalej. Herbatka, ciasteczka... Na nastepnej stacji wyjscie na papierosa i... gdzies mi mignela nazwa Vapi! Ekspresowa ewakuacja z pociagu i ledwo sie udalo! W ostatnim momencie wyszlismy z pociagu:) Bylismy na miejscu. Po orientacji w terenie zlapalismy wieloosobowa taksowke do Damanu (17km od Vapi)
No i nasz Daman! Pamietacie, co Wam pisalismy? Jak chcielismy spedzic swieta itd? Totalna beznadzieja! wszedzie syf, pelno ludzi (tylko Hindusow), straszny ruch, smieci, morski brzeg paskudny... Znowu ogarnelo nas przerazenie. Gdzie my jestesmy? A do tego nie mielismy jakichkolwiek informacji o tym miejscu...ani mapki, ani noclegow, nic... No dobra. Zostalem pilnowac plecakow, a Danusia poszla w rejsc na miasto postarac sie zdobyc jakies info. Po godzinie wrocila z mapka i folderami (na ktorych Daman wygladal zupelnie inaczej niz w rzeczywistosci...) Dalej nie wiedzielismy co robic...W czyms takim spedzic swieta?? Kilka godzin trwaly nasze rozterki. W okolicy byly dwie kurortowe miejscowosci z plazami i kapieliskami, ale wiedzielismy, ze ceny sa tam kosmiczne i poza tym prawdopodobnie nie ma miejsc... Znalezlismy kiepski hotel za spore pieniadze i rozgladalismy sie dalej. Danke zlapalo cos zoladkowego, zostala w hotelu. Ja pojechalem na druga strone miasta. No i tam byl inny swiat! Spokoj, cisza, zielono, czysto. Ludzie stroili domy lampkami i gwiazdami betlejemskimi:) Znalazlem tez 2 czy 3 koscioly katolickie. Pieknie! Tylko, ze po tej stronie Damanu nie ma hoteli...Ani jednego! Ale jak tak chodzilem i szukalem, to doszedlem do jednej z tych miejscowosci kurortowej z plaza. Miejsce faktycznie przyjemne, ale nie rewelacyjne. Duzo czysciej, piasek (moze nie bialy, ale jednak piasek, a nie smieci), palmy, las, spacerujacy ludzie, mila knajpka. Jednak milego i taniego noclegu nie bylo... Wrocilem do Danki. Bylismy zalamani. Do glowy przychodzily nam rozne rzeczy, zmiany planow, wyjazd z Indii i takie tam... Nic to. Nocka w paskudnym hotelu...
Rano cos ze mna nie tak. Danka wydobrzala, a ja zajalem jej miejsce. Sraczka, wszystko boli, ogolne oslabienie... Pierwszy raz mnie zlapalo. Kiedys musialo:)
Tego dnia Danusia ruszyla w rejs. Wpierw pojechala do Devki - kurort, w ktorym oczywiscie nic za nie-kosmiczna cene nie znalazla. Potem wpadlismy na pomysl, ze moze spobowac zapytac w Moti-Daman (to ta przyjemna czesc) w ktoryms z kosciolow. Czemu nie? Pojechala. No i wrocila. Znalazla ksiedza, ktory chcial pomoc. Ogladala nawet jakies mieszkania, ale kompletnie puste, bez jakiegokolwiek wyposazenia. Wiec nic z tego. Byla jeszcze szansa w domu misyjnym, ale odpowiedzialnego za ten dom ksiedza wtedy nie bylo. Klapa. Pozytyw byl taki, ze umowila sie do spowiedzi. Jeszcze na ten sam dzien. Swieta sie zblizaly i to bylo dla nas rowniez bardzo wazne. Po wieczor pojechala sama do kosciola. Ja dalej bylem kiepski.
No ale... Wrocila z dobrymi wiesciami!:) byla u spowiedzi sw. i mamy kapitalny pokoik w domu misyjnym!:) Udalo sie to zalatwic! Odetchnelismy z duza ulga. Kolejna noc przespalismy juz w tym hotelu z usmiechami, bo wiedzielismy, ze rano przeprowadzka!
W poludnie bylismy juz na nowym lokum:) Duzy dom, dookola zielono, nasz pokoj na I pietrze. W pokoju 2 lozka z moskitierami, spore biurko, krzeselka, wiatraki; lazienka z normalnym kibelkiem, ciepla woda...:) No i czysto, spokojnie, cicho! Trafilismy do swiatecznego celu:)) Tam mozna bylo ten wazny czas spedzic z przyjemnoscia. Tego dnia odkrylismy jeszcze bardzo dobrze zaopatrzony sklep, targ rybny, targ owocowo-warzywny... Mielismy wszystko, co nam do szczescia bylo potrzebne!:)
Nastepnego dnia byla juz wigilia. Od rana przygotowania (jak w domu!) do wieczerzy. Mielismy duza rybe (nie mamy pojecia co to za ryba, ale byla dobra!), ktora usmazylismy na naszej kuchence (panierka byla z maki groszkowej - Pani w sklepie powiedziala, ze taka maka jest ok... i byla!), mielismy salatke z gotowanych warzyw z majonezem, mielismy surowke na ostro z czosnkiem z marchewki, mielismy bardzo dobra zupke pomidorowa Knorr'a w kubeczkach, mielismy ciasto czekoladowe z bakaliami i mielismy bialy chleb, ktorym tez sie podzielilismy jako naszym oplatkiem. Do stolu, udekorowanego jakimis zielonymi galazkami (gdzies je Danka urwala wzbudzajac przy tym sensacje wsrod okolicznej ludnosci...) , dwoma stroikami i kilkoma swieczkami, usiedlismy po 18. Bylo bardzo milo. Wspomnielismy nasze Rodziny, Was wszystkich, znajomych... Az sie tak jakos zrobilo... Potem jedzonko! Wszystko bylo bardzo dobre:) Mielismy nawet Gwiazdora! Chyba bylismy w tym roku grzeczni, bo dostalismy nowe reczniki! (stare nam sie zaczely rozpadac)
Udalo nam sie tez troche pospiewac polskie koledy, ale - szczerze mowiac - szlo strasznie kiepsko:)
Potem spacerek po okolicy (chyba pierwsze miejsce w Indiach, gdzie mozna bylo normalnie pojsc na calkiem normalny spacer!) i przed polnoca na pasterke. Przed msza bylo jeszcze cos w rodzaju jaselek. Sympatycznie! Pasterka raczej zwyczajna. Mniej uroczysta niz w Polsce. W kosciele nie ma choinek. Byl oczywiscie zlobek, gwiazda betlejemska, Dzieciatko, pasterze, koledy. Bylo sporo ludzi. Trudno nam bylo zidentyfikowac ich narodowosci, bo Hindus normalnie ubrany wyglada calkiem nie jak Hindus...:)) Po mszy ksiadz wszystkich zaprosil na skromny poczestunek - czekoladowe ciasto i absolutnie najochydniejsza (ochyda przez ch? nie wiem... a tak , jak tu juz o tym pisze, to bardzo przepraszam wszystkich za moje bledy ortograficzne i czeste literowki, ale wybaczcie mi to, prosze...) kawa jaka kiedykolwiek pilem w zyciu! Ale i tak bylo to bardzo sympatyczne:)) - ciasto bylo super!:)
Bardzo sie cieszylismy, ze moglismy byc na pasterce i tak spedzic wigilie. I to gdzies w Indiach...
W I swieto sie lenilismy. Spacer brzegiem morza, jedzonko, kawka, muzyka, sielanka... Tego nam trzeba bylo!:) Jednak to, co jest piekne, zazwyczaj szybko sie konczy... Nastepnego dnia od rana musielismy zwolnic nasz pokoj...
cdn:))
Pozdrawiamy serdecznie! Postaram sie szybko dokonczyc (choc moze to nie byc takie proste, bo znowu nam sie troche zycie komplikuje..., ale jest OK)
Indie IV
To juz Nowy Rok! Mamy nadziej, ze dla Wszystkich bedzie udany i szczesliwy!:)
A my... Coz... Musielismy ruszyc nasze rozleniwione tylki z probostwa w Damanie:) Ksiadz spodziewal sie wiekszej grupy gosci i potrzebny mu byl nasz pokoj. Tak bywa!:) Sprawnie sie spakowalismy, przeprawilismy promem na druga strone rzeki, zlapalismy wieloosobowa taksowke do Vapi. Z tego okropnego miasteczka musielismy sie wydostac w kierunku Aurangabadu. Wiedzielismy, ze jest bezposredni autobus, ale jak zobaczylismy dworzec i te autobusy, to goraczkowo zaczelismy szukac polaczenia kolejowego. Szybko autoriksza na dworzec kolejowy, sprawdzilismy pociagi, ale nie bylo nic w najblizszym czasie, a podroz przez Bombaj
tez nam sie nie usmiechala... Jeszcze szybciej wrocilismy na dworzec autobusowy i chac nie chcac wsiedlismy do pojazdu budzacego spore watpliwosci co do jego stanu technicznego... Czekala nas 10 godzinna jazda istnym gruchotem, strasznie halasliwym, chyba bez resorow...