Tak... A co dalej? Agra! Ze slynnym Taj Mahal! Juz nie moglismy sie doczekac:) Z pociagu zamiast wczesnym rankiem wyszlismy w poludnie. Bylismy w kontakcie z czlowiekiem z HospitalityClub (HC) wiec bez problemu odebral nas z dworca swoim autkiem:) Miasto okazalo sie calkiem inne niz Varanasi. Mniej ludzi, szerokie ulice, mniejszy ruch na drogach, mniej smieci i krowich gowien... Gosciu z HC okazal sie milym Hindusem w "srednim" wieku:) Zabral nas do swojego domu, gdzie czekala na nas cala rodzinka ... No i tu sie zaczelo:) Zanim cokolwiek napisze o samej Agrze i czasie, ktory tam spedzilismy, musze wspomniec o naszych gospodarzach. Ojciec rodziny to pan, ktory akurat skonczyl 63 lata. Wiec zyczenia itd... No ale! Szef jakies partii politycznej, zekrecony na maksa nauczyciel yogi i czegos tam jeszcze, glowa ogromnego klanu rodzinnego, szef sporego interesu. Duzy dom, bogaci i wyksztalceni ludzie, a wszedzie balagan, kurz i graty... Sam On:) chodzil w powyciaganych swetrach i dresowych spodniach, z recznikiem na glowie... To wszystko wygladalo dosyc komicznie, a z pewnoscia dziwnie...:) Do tego byl totalnym despota. W domu nikt, oprocz niego, nie mial nic do powiedzenia, nawet my:) Staral sie wszystko, co do minuty, zaplanowac, narzucic swoja wole, pokierowac nami po jego mysli.,I czasami mu sie to udawalo. Generalnie zaprosil nas jego syn, ale tylko ojciec wystepowal w roli gospodarza; tamtem nawet przy stole sie nie odzywal... No i jeszcze zona pana domu! Chodzacy koszmar! Ponura twarz, zero usmiechu, konserwatywna Hinduska, ktora nawet w kuchni miala oltarzyk ktoregos ze swoich bogow...Tak wiec zabawa byla swietna! Zupelnie nie wiedzielismy, jak powinnismy sie zachowac. Ale, jak sie okazalo, dalismy rade i wcale nie bylo tak zle!:)
Tatus nas przyjal herbatka i ciasteczkami. Troche sobie poopowiadalismy, uzgodnilismy ostateczna wersje planu naszego pobytu w Agrze (a nie bylo latwo:)) i ruszylismy do Taj Mahal. Z domu bylo 15min piechotka (mielismy dokladnie rozrysowana mapke od tatusia...) . Zaplacilismy kosmiczne pieniadze za wstep, oddalismy plecaczki i prawie wszystkie przedmioty osobiste no i wreszcie moglismy wejsc na teren parku. Cudo! Bramy, palace i mury otaczajace park z czerwonego piaskowca. Niesamowicie misternie rzezbione i bogato dekorowane. Bajka! Ale nie na to czekalismy!:) Weszlismy przez ostatnia brame. Juz w jej swietle widac bylo to cos...Perelka! Autentyczne cudo z bialego marmuru. Czegos takiego wczesniej nie widzielismy. Nawet nie wiedzielismy, ze takie rzeczy z marmurem mozna wyczyniac... ale najwidoczniej mozna:) No co. Znowu nas powalilo...:) I to nie tylko fantastyczne mauzoleum, ale cale otoczenie. Faktycznie to wygladalo tak, jak piekna perla w srodku misternej kolii. Dookola palace, bramy, meczety i mury intensywnie czerwone, wewnatrz zadbany park, a w samym srodku biale Taj Mahal... Sam grobowiec robi niesamowite wrazenie z daleka, zreszta kazdy wie, jak wyglada...:) Z bliska nie moglismy sie nadziwic kronkom i azurowym oknom. A przede wszystkim inkrustacje szlachetnymi kamieniami, ktore ukladaly sie w ornamenty. Tylko z bliska mozna bylo zobaczyc, ze to nie jest malowane, tylko wysadzane kamieniami. Duzo by pisac... To musi wystarczyc. Na ten dzien wrazen mielismy dosyc. Wrocilismy do naszego tatusia. Przedstawil nam nasz plan na dzien nastepny:), a potem zjedlismy kolacje. Zasnelismy strasznie zmeczeni, ale bardzo zadowoleni.
Nastepnego dnia skromne sniadanko i ruszylismy na podboj fortu. Znowu niezbyt tanio, ale co zrobic...?:) Jednak warto bylo! Ogromna, wrecz monumentalna budowla. Nasz Malbork, to taki malenki zameczek w porownaniu z tym fortem:) Tez zbudowany z czerwonego piaskowca. Potezne, podwojne mury, mnostwo bram, baszt, wiez i zakamarkow w srodku. Ale tez zamek, palace, meczety z bialego marmuru... Kolejne piekne miejsce. Najciekawsze jest to, ze pomimo tego, ze tak (w sumie) duzo juz rzeczy widzielismy, i swiatynie, i zamki, i palace i cala kupe innych budowli i ruin, to wciaz pojawiaja sie takie, ktore nas autentycznie zachwycaja...I z pewnoscia Agra Fort do takich nalezy...:)
Po zwiedzaniu fortu wrocilismy do domu na skromny lunch. Potem czekala nas atrakcja przygotowana przez tatusia:) Wspomnialem wczesniej, ze facet prowadzi interes, i to rodzinny interes. I teraz ta lepsza jego czesc:) Od 11 pokolen jego rodzina zajmuje sie inkrustowaniem marmuru kamieniami. Jego jakis pra, pra, pra itd dziadek pochodzil z rodziny ksiazecej i byl jednym z odpowiedzialnych za budowe Taj Mahal...Od tych 11 pokolej jego rodzina zajmuje sie tym samym i wykorzystuje tradycyjne, naturalne procesy technologiczne. Zadnych maszyn, urzadzen, srodkow chemicznych. Dzieki zdobytej renomie i doswiadczeniu caly czas uczestniczy w programach rzadowych, konserwuje Taj Mahal i zabytki w calych Indiach. No i tego popoludnia mial nas zaprowadzic do jednej ze swoich pracowni. Tak tez bylo. Doswiadczenie kapitalne! Skromny warsztat, kilku ludzi w jednym zespole (takich warsztatow i zespolow mial kilkadziesiat), gdzie wykonuje sie cacenka! Moglismy na wlasne oczy zobaczyc krok po kroku, jak powstaja zdobienia w marmurze!:) Nie bede wszystkiego opisywac (sami rozumiecie...:)), ale tylko wspomne, ze np. marmurowa plytka o wymiarach 40x40cm z kilkoma wzorzystymi ornamentami, wykonywana jest przez zespol 3 ludzi przez 2 miesiace i uzywa sie kilkunastu tysiecy drobnych kamieni polszlachetnych... Oprocz warsztatu obejrzelismy tez cos w stylu wystawy. Tatus mial tam pelno wyrobow, od stolow, przez naczynia, po pierdoly typu sloniki i inne takie...:) Generalnie strasznie nam sie te rzeczy podobaly, ale przede wszystkim poznalismy metode wykonania takich zdobien. Kiedy bylismy w Taj Mahal caly czas sie zastanawialismy, jak to mozliwe zeby w ten sposob osadzac kolorowe kamienie (i kamyszki!) w bialym marmurze... Teraz wiemy, ale nie powiemy:)
Co jeszcze w Agrze...? No! Hit wieczoru! Oczywiscie tatus namowil nas (wczesniej to sobie zaplanowal), zebysmy przygotowali jakis polski posilek na kolacje...Dobra! Tylko co?????? Po burzliwej dyskusji wymyslilismy (w sumie to Danusia wymyslila...:)) plendze!:) Dla nie wtajemniczonych, to placki ziemniaczane:) No i sie zaczelo. Tatus postanowil, zebysmy poznali realia robienia zakupow w Indiach i po potrzebne nam produkty wysylal nas trzy razy w rozne miejsca... Myslelismy, ze szlak nas trafi! Ale jakos udalo sie skompletowac prawie wszystko czego potrzebowalismy i zabralismy sie za gotowanie! Oczywiscie od czasu do czasu mielismy w kuchni kontrole ponurej mamusi, ale dobrnelismy do konca. Do plendzow na slono i ostro (z oregano, papryka, czosnkiem itd) przygotowalismy jeszcze salatke ze swiezych warzyw i dwa rodzaje sosow pomidorowych. Ponoc wszystko bylo super i bardzo im sie podobal sposob podawania! I jedli tak, ze faktycznie wygladalo na to, ze im smakuje...:)) Zjedli wszystko...ledwo my sie najedlismy!:)
Generalnie rodzinka i dom strasznie dziwny, facet despotyczny, ale nie niemily; bardzo pomocny (zalatwil nam bilety kolejowe), udzieli duzo dobrych wskazowek i waznych informacji. Ale przede wszystkim przenocowal nas i karmil przez dni:) Agre wspominamy fantastycznie:)
Nastepny dzien byl troche goniony. Rano wyjechalismy autobusem z Agry do Fathepur Sikri. Po godzinie bylismy na miejscu. Plecaki zostawilismy w restauracyjce, gdzie zjedlismy sniadanie i ruszylismy. Fathepur Sikri (FS), to male miasteczko z ogromnym kompleksem ruin. Kiedys to byla spora siedziba ktoregos z wladcow, ale z braku wystarczajacej ilosci wody miasto i twierdza szybko upadly. Dzisiaj FS ma czesc odbudowanych zabytkow, ale spora czesc miasta nadal jest ruinami. I jesli ktos lubi ruiny, zamki i te klimaty (a my niewatpliwie lubimy...) to FS jest kapitalnym miejscem. Tam bylo wszystko. Pieknie odbudowane palace, zamki, meczet, mury itd, ale bylo tez sporo porosnietych riuch, rumowisk kamieni, zakamarkow...:) Kochamy takie klimaty! Ale troche szkoda, bo mielismy zaledwie kilka godzin na zwiedzenie FS , a chcielibysmy wiecej...:)
Jeszcze tego samego dnia ruszylismy dalej. Ale tez tylko kawaleczek do Bharatpur. To niewielkie miasto, ktore jednak slynie ze znanego w calym swiecie sanktuarium...ptakow! Park Narodowy Keoladeo - nasz kolejny przystanek w Indiach. Ukladajac rozpiske staralismy sie ujac maksymalnie duzo roznych miejsc. Takze wlasnie miejsca jak to. No i znowu...Warto bylo! Po nocce w malym hoteliku ruszylismy na wypozyczonych rowerach do parku. Park jak park. Duzy teren, cala kupa roznych drzew, kilka jeziorek, tereny podmokle, ale tez stepowe - wszystkiego po trochu. Park jak park...niby... Juz po zaledwie kilku minutach zobaczylismy tyle roznych i w takich ilosciach ptakow, jak nigdy wczesniej! Tam bylo prawie wszystko: od zwyklych kaczek i gesi, przez czaple roznego typu:), az do ibisow, kormoranow i dziesiatek innych... (Danusia ma ich kilka wypisanych - jakby ktos chcial...) Ale to bylo cos niesamowitego. Taka roznorodnosc i to w takim nagromadzeniu i to wszystko na wyciagniecie reki. Ornitolog by tam pewnie dostal zawalu serca...:) Ale ptaszki to nie wszystko! Lisy, jelenie!, sarny, jaszczury, malpy, zolwie, swinie, krowy...Wszystko!:)
Strasznie nam sie podobalo. Zupelnie inny obraz Indii. Ale to, co piekne szybko sie konczy...