Geoblog.pl    gryka    Podróże    Podróż Dookoła Świata część I    W Kathmandu
Zwiń mapę
2005
30
paź

W Kathmandu

 
Nepal
Nepal, Kathmandu
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 15446 km
 
(fotki: http://picasaweb.google.com/danusiatomek/Nepal2005)

Hello!

To znowu my...:)

Znowu nazbieralo mi sie troszke zaleglosci w pisaniu...Obiecuje, ze w ciagu kilku dni postaram sie je wszystkie nadrobic!:)

Po dotarciu do granicy chinsko-nepalskiej rozlokowalismy sie w nienajlepszym hoteliku przy samym szlabanie. Tego dnia nie mielismy juz szans przedostania sie do Nepalu, bo granica czynna byla tylko do godziny 17, a my zameldowalismy sie przy niej juz wieczorem. Ale dalo nam to czas, zeby cos dobrego zjesc, wymienic troche pieniedzy, zebrac niezbedne informacje. Nastepnego dnia, zwarci i gotowi, poszlismy na granice. Odbylo sie wszystko bez problemow i juz przed poludniem bylismy po odprawie chinskiej. Do wlasciwej granicy nepalskiej wzielismy prywatny samochod (bylo jeszcze 7 km) za 20Y. Potem chwilka marszu i... spotkalismy Warszawiakow! Zreszta, gdyby nie oni, to pewnie granice z Nepalem bysmy przeszli bez jakiejkolwiek kontroli:) Pelen luz, nikt nikogo nie zatrzymywal, zadnej kontroli, sprawdzania wiz, paszportow...nic:) Warszawiacy nam powiedzieli, ze trzeba wejsc do takiego, zwyklego budynku, gdzie niby sprawdzaja wizy i paszporty. Wygladalo to dosc dziwnie, szczegolnie po chinskich doswiadczeniach. Siedzialo kilka po cywilnemu obranych osob. Jednemu z nich podalem oba paszporty (moj i Danki), facet je podstemplowal, oddal i zyczyl milego pobytu w Nepalu...:) Danki nawet nie widzial na oczy!. Mila granica!:) Bylismy w Nepalu!! Kolejne marzenia wlasnie zaczelo sie spelniac! Cos niesamowitego!

Ale wracajac do Warszawiakow. Po cichu mielismy nadzieje, ze gdzies ich spotkamy, tym bardziej, ze wydawalo nam sie, ze przed granica widzielismy autobus, ktory ich zabral z Tybetu. I rzeczywiscie tak bylo. Dojechali tego samego dnia, co my, tylko, ze im sie udalo jeszcze przekroczyc na piechote granice i dzieki temu opuscili Chiny w ostatnim dniu waznosci wizy. Autobusowi juz to sie nie udalo i czekali na niego do nastepnego dnia juz po stronie nepalskiej. Tak czy inaczej, spotkanie bylo bardzo mile i bardzo serdeczne!:) Umowilismy sie, ze spotkamy sie w Kathmandu w jednym z wytypowanych na podstawie przewodnika hoteli. I juz.

A my? Troszke zamotani (tak to zwykle bywa w nowym kraju, gdzie wszystko jest inne, a napisy sa w jezyku jeszcze gorszym do rozpoznania niz w Chinach...) ruszylismy dalej w dol doliny z nadzieja zlapania jakiegos transportu do stolicy. Nie bylo to szczegolnie trudne. Po godzinie siedzielismy w lokalnym autobusie, co bylo nowym i pelnym emocji doswiadczeniem... Potem przesiadka w jakims miasteczku i kolejny autobus juz bezposrednio do Kathmandu.

Ale Nepal! Raj! Po czyms takim jak Chiny i Tybet, to jest raj!!! I nikt nie moze zaprzeczyc:) WSZYSCY gadaja ludzkim jezykiem, napisy po angielsku, zero problemow, zeby sie o cokolwiek dogadac, w knajpie zamawiasz i dostajesz, to co chcesz, a nie to na co trafiles...No i przede wszystkim - wszystko mozna kupic, wszystko zalatwic i to za bardzo male pieniadze! Raj!!! Ludzie tez zupelnie inni. Bardzo biednie i prosto, ale wszyscy milsi, znacznie mniej nachalni, z kazdym mozna pogadac, kazdy pomoze. Jednak znacznie gorsze drogi, rozpadajace sie autobusy, starsznie zatloczone, z ludzmi poprzyczepianymi na dachu i calym mnostwem roznym towarow:) Ale i tak milo!:)

Do Kathmandu dojechalismy wieczorem. Stan drog i uksztaltowanie terenu nie pozwala na szybkie przemieszczanie sie po Nepalu...Wysiedlismy w mrowisku! Wszedzie wszystkiego pelno! Ludzi, samochodow, riksz, motorow... Autentyczne mrowisko! Kontrast pomiedzy Tybetem a Kathmandu byl niesamowity. Po wyjsciu z autobusu nie potrafilismy sie odnalezc... W koncu zapytalismy policjantow, gdzie mozna zlapac taksowke. I tu kolejne, bardzo mile zaskoczenie:) Pan policjant, a chwile pozniej we dwoje, ze swoja kolezanka z pracy, wyszli na ulice i z gwizdkiem w ustach i palka w rekach zatrzymywali samochody w poszukiwaniu wolnej taksowki...:)) No i im sie udalo:) Dojechalismy do hotelu juz pozniejszym wieczorem. Po chwili poszukiwan znalezlismy miejsce w hotelu obok tego, w ktorym umowilismy sie z Warszawiakami. Nie wiedzielismy, co sie z nimi dzieje, bo na miejscu ich nie bylo, a nie odezwali sie tez na komorke. My nie mielismy wyjscia i zostalismy w malym, przyjemnych hoteliku, w bardzo ladnym pokoju z lazienka i tarasem za 200NRp czyli za 10zl za pokoj...No i tak rozpoczelismy tydzien w Kathmandu:)

Miasto duze i zatloczone. Kolorowe, glosnie, zadymione, pelne kontrastow i niesamowitych obrazow. Hindusi, Azjaci, Tybetanczycy i cala masa turystow... Prawdziwy koktajl. Ale dla nas to byl raj...Jeszcze tago samego dnia, zaraz po rozlokowaniu w pokoju rzucilismy sie na jedzenie. Mozna bylo kupic wszystko...Buleczki, maslo, zolty ser, kielbaski, musztarda, warzywa, owoce, slodycze... Mniam! Zreszta na to jedzenie rzucamy sie caly czas:)) Zrobilismy sobie niezla wyzerke na tarasie hotelu, jedzonko, kawka... i uslyszelismy Warszawiakow imprezujacych na dachu sasiedniego hotelu:) I znowu bylismy razem.:)

Nastepnego dnia byl czas rozruchowy; kupilismy mape miasta, zorientowalismy w sklepach, wyplacilismy pieniadze, poszlismy do restauracji, oddalismy pranie, troche odpoczelismy, internet, znowu jedzenie... :) A potem...? Zwiedzanie Kathmandu i rozkoszowanie sie tym rajem. W stolicy Nepalu spedzilismy kilka dni.

Na teraz to tyle, ale bardzo szybko uzupelnie maile o kolejne informacje z pobytu w Kathmandu, z naszego trekkingu w Himalajach i planach na najblizsza przyszlosc.

Nepal II

Czas na kolejny kawalek naszej relacji:)

No i wyladowalismy w Kathmandu. Po pierwszych dniach oswajania sie z calkowicie innym, nowym swiatem i po zalatwieniu wielu wzniejszych i drobniejszych spraw nastala pora zwiedzania!! Wiedzielismy, ze miasto jest pieknie polozone, ze ma mnostwo niesamowicie ciekawych miejsc, swiatyn, zabytkow, ze jest stykiem kultury buddyjskiej i hinduskiej, gdzie spotyka sie bogata i zywa religijnosc, kolorowe sklepy, przepiekne stroje hinduskich kobiet - z ogromnym tlokiem, brudem, smieciami... I faktycznie to miasto jest dokladnie takie!

Przed wyjazdem na trekking spedzilismy w KTM (Kathmandu) 8 dni. Codziennie staralismy sie cos zalatwic i cos zobaczyc:) W naszej podrozy mamy sporo szczescia, bo znowu i tym razem trafilismy idealnie z czasem. Okazalo sie, ze na przelomie pazdziernika i listopada obchodzone jest w Nepalu, a szczegolnie w KTM kilkudniowe swieto Tihar, co mocno dodalo jeszcze temu miasta uroku, a na trekking w Himalaje najlepiej isc w pazdzierniku i listopadzie...:). Ale po kolei:)

THAMEL. To magiczna czesc miasta. Mieszkamy poza Thamelem, ale bardzo blisko i nie ma dnia, zeby o niego nie zahaczyc. Thamel tworzy zaledwie kilka waskich uliczek, caly obszar mozna spokojnym krokiem przejsc w 30 min. Ale to, ze jest maly nic nie znaczy...:) "Na Thamelu zalatwisz wszystko" - tak glosza przewodniki. A my twierdzimy, ze na Thamelu zalatwisz wszystko:) Autentycznie tam jest wszystko. Sklepy kazdego rodzaju: od pamiatek, przez wszelkiego typu duperele, sklepy techniczne, spozywcze az do centr handlowych; biura i informacje turystyczne; mapiarnie, ksiegarnie; bary, kafeterie, restauracje, kluby, piekarnie, puby. Uliczni sprzedawcy oferuja Ci to wsztystko, czego oficjalnie nie mozna kupic w sklepach lub zalatwic...Oni moga wszystko! Wszystko mozna kupic, wszystkiego sie dowiedziec, wszystko zalatwic... Po Chinach i Tybecie, to naprawde cudo! Oczywiscie uliczki Thamelu pelne sa wielonarodowego tlumu, turystow, himalaistow, cudakow, dziwakow, riksiarzy, taksowkarzy...itd itd itd Fajne miejsce! Z glosnikow sklepow muzycznych leci klimatyczna muzyczka, od zachodniej do tutejszej, w knajpach czesto jakas kapela gra na zywo...

STARE MIASTO. Troszke inny klimat niz na Thamelu. Cala platanina waskich i kretych uliczek. Niesamowita atmosfera, kapitalna architektura. W najmniej spodziewanych momentach pojawiaja sie cudne perelki. Okna, bramy, podworka... wszystko przepieknie zdobione, mnostwo drobnych szczegolow, ornamenty, rzezby, figurki. Choc czesto bardzo zniszczone i mocno zabiedbane. Mozna calymi dniami chodzic i ogladac. W to wszystko wtopionych jest bardzo duzo przeroznych hinduskich i buudyjskich swiatyn. Na placykach czy podworkach wyrastaja nagle stupy, male swiatynie z mlynkami i flagami modlitewnymi. Czasami bardzo okazale, zadbane, piekne, a czasami zupelnie zapuszczone i zapomniane. To samo ze swiatyniami hinduskimi. Jest ich cala masa i sa wszedzie. Na rogach ulic, przyklejone do domow, przy waskich przesmykach i zakamarkach. I tez bardzo rozne. Od wielkich i imponujacych budowli, az po malenkie oltarzyki, czesto zasmiecone. Warto wspomniec, ze hinduskie swiatynie zawsze sa budowane na pIanie kwadratu. To dla Hindusow figura doskonala. taka budowla jest bardzo dokladnie zaprojektowana i wybudowana (az sie nie chce wierzyc, jak sie nieraz na nie patrzy...) a plany budowy przechowuje sie jak najcenniejsze relikwie. Wewnatrz swiatynie sa zazwyczaj bardzo ubogie, czasami wrecz puste. Tylko lampki, kadzidelka i dzwonki, dzwiekiem ktorych wierni oznajmiajom bostwom swoje przybycie. w tym wszystkim rusza sie niezliczony, kolorowy tlum. Mrowisko. Hindusi w swoich pieknych, tradycyjnych strojach; Tybetanczycy i buddyjscy mnisi; ascetyczni sadhu (mnisi zyjacy tylko z julmuzny), handlarze oferujacy absolutnie wszystko, stoiska z pamiatkami, sprzetem RTV i AGD i warzywami...Totalny koktajl! A w to wszystko pakuja sie jeszcze riksze, motory i taksowki, dla ktorych nie istnieja zadne przepisy ruchu drogowego, zakazy, nakazy...Czasami jest naprawde bardzo trudno przejsc z jednego zakatka w drugi, ale i tak te uliczki maja swoja magie... Do tej pory, to chyba pierwsze miejsce, ktore tak bardzo nas zauroczylo...

DURBAR SQUARE. Tym mianem okresla sie w nepalskich miastach zabytkowy plac lub kompleks budynkow, gdzie byla (zazwyczaj) kiedys siedziba wladcow. Czyli cos w rodzaju naszego Starego Rynku:) (tylko nie ma tylu ogrodkow z piwem...) Pomimo kas biletowych udalo nam sie wslizgnac za calkowita darmoche!:) No i Durbar Square w KTM jest fantastyczne! Swiatynie, swiatynki, swiatynieczki, palace, zabytkowe domy, rzezby, posagi... Wszystko zadbane, ladnie oswietlone. Centrum historii, kultury, dawnej potegi i bogactwa. Piekne miejsce! Ale tez pelne wszystkiego...Tlum, warzywa, motocykle...:) Aha! Bym zapomnial...Na Durbar Square ma swa siedzibe chyba jedyna zywa bogini... Nie bede opowiadal calej historii, ale Nepalczycy wymyslili sobie kiedys, ze bede mieli boginie... No i jest taka. Boginia jest dziewczynka, bardzo starannie wybrana, spelniajaca szereg testow i wymogow, przechodzaca mnostwo roznych prob. Takie "eliminacje" przeprowadza sie wsrod waskiego grona dziewczynek bedacych w wieku 5-7 lat. Po wybraniu, zostaje ogloszona boginia, przybiera imie KUMARI i zamieszkuje wraz z cala swoja rodzina w jednym z palacow przy Durbar Square. Praktycznie jest uwieziona w zlotej klatce. Ma wszystko zapewnione, calkiem niezle utrzymanie, stroje, obsluge itd. Ale nie opuszcza palacu, tylko kilka razy w roku pokazuje sie publicznie w oknie, blogoslawi krola... No coz... Kazdy ma jakies zainteresowania...;) Boginia pozostaje do pierwszego powazniejszego krwawienia. Zazwyczaj do pierwszego okresu, ale pewnie jak by sobie obciela np. reke, to tez by ja wypuscili...:))

SWIETA TIHAR. Tak jak pisalem mielismy niesamowitego fuksa, ze wlasnie w tym czasie dotarlismy do KTM. Sa to jedne z najwiekszych swiat w Nepalu (niektorzy podaja, ze najwieksze...) Oczywiscie trwaja kilka dni, jak to przystalo na porzadne swieta:) Nie pamietam juz dokladnie kolejnosci poszczegolnych dni obchodow, ale: byl dzien, kiedy karmiono ptaki, bo to wlasnie one unosza nasze dusze...; dzien, kiedy przystarjano psy i krowy girlandami, malowano im czola itd...ale juz nie pamietam z jakiej okazji:); byl dzien, kiedy brat byl obdarowywany upominkami przez siostre, ale dawal jej za to jakies pieniadze (troche bez sensu, nie?); no i najwazniejszy dzien (a moze dwa...?) - swieto swiatla. Cale miasto w swiatelkach! Cos niesamowitego! Lampki, zarowki, swieczki, znicze, kadziedelka, lampki oliwne i wszelkiego rodzaju swiecace wynalazki. Kapitalne wrazenie! Swiatla byly wszedzie: na ulicach, w sklepach, barach, restauracjach, na straganach, w bramach, przed domami, w ogrodach, na dachach i tarasach, kafejkach internetowych...wszedzie! Fantastyczna magia dla oczu, a w powietrzu zapach kadzidel... Ciekawe dla nas bylo formowanie przed wejsciami do domow malego skupiska swieczek, lampek, kwiatow i kadzidel i dalej od tego miejsca prowadzenie sciezki ze swiatelek do srodka domow; mialo to zachecic jakas tam boginie od dostatku i dobrobytu, aby weszla wlasnie to tego domu... Co do bogow i bogin, to w hinduizmie jest tak naprawde jedno cos, co jest sila sprawcza wszystkiego, ale to cos ma namacalne przejawy swojego bostwa w postaci roznych bogow. A jest tych bogow...330 milionow!!!!!!!!!! Wiec wybaczcie mi prosze, ze nie bede sie staral nawet przypomniec ich imion...:) Szwedalismy sie tymi rozswietlonymi uliczkami calymi godzinami... I jeszcze jedno. Znowu mielismy troszcze szczescia, bo to swieto swiatel przypadalo 1 listopada wiec nie rzucalo sie w oczy, jak na naszym tarasiku zapalilismy swieczki z pamiecia o naszych zmarlych... To byly niesamowite dni, pelne nowych obrazow, nowych doswiadczen, pelne cieplego uroku i niezapomnianego klimatu. Aha! No i w to wszystko wmieszal sie jeszcze Nowy Rok (chyba 3 listopada) obchodzony przez liczna grupe Navarow. Na ulicach flagi i transparenty z napisami "Happy New Year", baloniki, przystrojone riksze itd... Dziwne, ale bardzo interesujace uczucie:)

SWAYAMBHU. Trafilismy tam pewnego, pieknego dnia...:) (jak wszystkie, zreszta...:)). To przepieknie polozona swiatynia, na zielonym, wysokim wzgorzu, na uboczu miasta. Popularna nazwa tego miejsca to Swiatynia Malp. No i malpy byly!:) I to ile! Wybralismy sie piechotka z naszego domu. Mielismy nadzieje, ze sie nie zgubimy na waskich i pogmatwanych uliczkach, tym bardziej, ze swiatynie bylo widac z naszych okien wiec znalismy azymut :) Swiatynia, to tak naprawde ogromna stupa z kompleksem zabudowan i swiatyn dookola, do ktorej prowadza wysokie schody wsrod parku, mniejszych stupek i mnostwa malp. Biegaly wszedzie! Po schodach, alejkach, parku, drzewach, zabudowaniach, pomnikach, swiatyniach, miedzy nogami turystow i pielgrzymow... Bylo ich pelno! Zwracaly wieksza uwage niz sama swiatynia...:) Ale po dotarciu pod stupe tez bylo bardzo sympatycznie. Rzeczywiscie ogromna i przepiekna. otoczenie zadbane i bogate. Mnostwo religijnych elementow. Tylko mielismy problem ze zidentyfikowaniem religii... Sama stupa i choragiewki, to niewatpliwie buddyzm, ale byly tez dzwonki, kwardatowe swiatynki...niewatpliwie hinduskie:) Pielgrzymi tez rozni. Do tej pory nie wiemy, wyznawcy jakiej wiary maja tam swiatynie... Moze obu? Tak czy owak, kapitalne miejsce, rozne od poprzednich, pelne malp z przepiekna i rozlegla panorama niemal calego miasta.

PASHUPATI. Kolejne magiczne miejsce, do ktorego juz jednak dojechalismy taksowka, bo to zbyt daleko jak na nasze nozki...:) Takze uroczo polozony hinduski kompleks swiatynny. To jedno z najwazniejszych miejsc dla tej religii, a z pewnoscia najwazniejsze w calym Nepalu. Pashupati jest celem pielgrzymek dla Hindusow z calego swiata. Duza czesc tego kompleksu jest niedostepna dla turystow i "niewiernych", co jeszcze bardziej poteguje magie miejsca... Nam udalo sie (dzieki spostrzegawczosci Danusi i jej zmyslowi oszczedzania pieniedzy) wejsc na teren omijajac kasy biletowe:) W kieszeni zostalo 500NRp - czyli 4 solidne obiadki!:) Dobrze tez trafilismy z czasem, bo na miejsce dotarlismy przed poludniem, kiedy jest stosunkowo niewielu turystow, a zdecydowanie wiecej wiernych i pielgrzymow. Klimat niesamowity. Zespol Pashupati obejmuje kilkanascie swiatyn poswieconych roznym bogom, symboliczne budowle, miejsca kultu. Ale na nas najwieksze wrazenie zrobila przeplywajaca pomiedzy swiatyniami rzeczka... Niby nic, a jednak. Nad brzegami tej malej, bardzo zabrudzonej rzeczki, odbywaja sie rytualne pogrzeby hinduskie z kremacja zwlok na stosach. Zreszta kilka stosow bylo przygotowanych, a jeden nawet sie delikatnie palil, przy ktorym pieczolowicie pracowoano, jakby czekal na kogos... My tez chwile czekalismy, ale tego dnia zadnego pogrzebu chyba nie bylo. Przy rzece byly tez specjalne miejsca, przy ktorych Hindusi dokonywali rytualnych obmyc i skladali ofiary z kwatow i pokarmow. W tym wszystkim bylo cos przyciagajacego. Nie bylo sztucznosci i komercji. Nie bylo handlarzy, specjalnego tlumu. Czuc bylo autentyzm wiary tych ludzi, zapach kadzidel i dym ze stosow... No a na wzgorzu grasowaly znowu malpy! Cale stado halasliwych i wszedzie biegajacych malp! Ale tutaj to nie one byly na pierwszym miejscu.

BOUDHHANATH. Tutaj dotarlismy spacerkiem, przez podmiejsce dzielnice z Pashupati. Boudhhanath to jedna z najwiekszych na swiecie buddyjskich stup. (dla pzypomnienia; stupa - to taki monument o podstawie przewaznie kola lub kwadratu, o owalnych ksztaltach, przewaznie bialego koloru, ale z rozna ornamentyka, wystrojem, wysokoscia itd.;) W Nepalu to takze jeden z najwazniejszych osrodkow buddyjskich. Wokol niej zlokalizowanych jest kilka klasztorow i swiatyn, pelniacych oprocz funkcji typowo religijnych - centrum kultury tebetanskiej. Sama stupa, pomimo tego, ze byla ogromna, zdecydowanie najwieksza jakakolwiek do tej pory widzielismy, nie zrobila wielkiego wrazenia. Do tego przyczepil sie do nas jakis mlody mnich, caly czas za nami dreptal cos tam tlumaczac, a na koniec chcial dotacje dla swojego klasztoru... Dosyc szybko ucieklismy i wrocilismy do miasta.

W samym KTM udalo nam sie zobaczyc jeszcze kilka interesujacych miejsc, uczestniczych nieraz w dziwnych i zaskakujacych wydarzeniach, byc w uroczych zakamarkach, spotykac roznych ludzi. Ale niesposob o wszystkim napisac!:) Miasto jako miasto - z cala pewnoscia niepowtarzalne, urocze, kontrastowe. Ale dla nas i tak raj!:)

W miedzyczasie zbieralismy informacje o okolicach, o mozliwosciach trekkingu, o gorach i parkach narodowych, o pogodzie w poszczegolnych rejonach, o geografii i kulturze. Wspolnie z naszymi znajomymi Warszawiakami obmyslalismy plany na najblizsza przyszlosc. Siadalismy na tarasiku w naszym hotelu, robilismy dobre jedzonko, kawka, albo tutejsze whisky... I tak nam wyszlo, ze najlepsza dla nas opcja bedzie trekking w Langtangu. Mialy byc cudowne okolice, dlugie i glebokie doliny, kolorowe lasy pelne przepieknych, starych drzew; malownicze wioski i wartkie, gorskie rzeki poprzedzielane kaskadami, z doplywami i wodospadami; malenkie swiatynie, ciekawi ludzie;no, ale przede wszystkim mialo byc stosunkowo niewielu turystow, przepiekne widoki z bliska na najwyzsze gory swiata, surowa sceneria swietych jezior, wysokie przelecze, snieg i gwarantowane slonce! I zaczelismy przygotowania. Zakupy suchej zywnosci, czekolada, alkohol:), troche sprzetu, mapy, bilety na autobus. Zwarci i gotowi ruszylismy pewnego pogodnego poranka na dworzec autobusowy. Zajelismy miejsce w pojezdzie o watpliwym stanie techniczne i ruszylismy na realizacje chyba najwiekszego marzenia w naszym zyciu...
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (9)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (3)
DODAJ KOMENTARZ
mania
mania - 2013-01-05 18:28
Warszawiacy piszemy z malej litery, bo to na wa mieszkańca miasta.
 
gryka
gryka - 2013-01-05 22:48
Chyba, że to są właśnie CI WARSZAWIACY:-) Tak ich nazywaliśmy, to taki pseudonim.
 
b79
b79 - 2015-02-06 15:00
Niesamowite jak autor Polaczek każorazowo jara się, gdy tylko zaistniała możliwość uniknięcia opłaty za wstęp. Byle tanio, byle wykołować.
 
 
zwiedzili 27% świata (54 państwa)
Zasoby: 551 wpisów551 643 komentarze643 9796 zdjęć9796 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróżewięcej
17.09.2023 - 03.10.2023
 
 
22.10.2022 - 22.10.2022
 
 
10.07.2022 - 22.07.2022