Dotarlismy do miasteczka, zjedlismy cos w knajpce i po godzinnym czekaniu na stopa udalo sie zlapac auto, ktore za bardzo przystepna cene zabralo nas do Lhasy, prawie pod nasz hotel!:) Byl juz pozny wieczor, wiec tylko szybkie jedzenie, ekspresowy prysznic i dlugo oczekiwane spanko!
A potem juz normalnie;)
W Lhasie zwiedzilismy monastyr Sera, bardzo klimatyczny, duzy, o odmiennej atmosferze, gdzie mielismy m.in. okazje zobaczyc i uslyszec "debate" mnichow; Danusia dala tam sobie troszke w kosc, bo uparla sie , zeby pojsc jeszcze wyzej do malutkiego klasztorku Pabonka...; ale okazalo sie to wcale nie takie latwe:); w skwarze i na wysokosci ponad 4000m n.p.m. zwykle spacery sa trudne... a tu, po stromej sciezce, ze znikajacym szlakiem... fakt faktem, ze wrocila do Sery po 2 godzinach, bardzo zmeczona, przepocona i spragniona, a na pytanie:jak bylo w Pabonce, odpowiedziala, ze nie wie, bo nie dotarla...! :));jednak zachwycala sie przepieknymi widokami, zrobila kilka swietnych fotek i nawiazala znajomosc z pewnym mnichem, ktory uratowal ja od smierci z pragnienia:))