Taaakk...!!! Bylismy nad Bajkalem! I to w samym jego sercu!
Rozbilismy namiot na klifowym wybrzezu. Mielismy fantastyczny widok: ogromna przestrzen jeziora i Skala Szamana, za ktora zachodzilo slonce...:) Bajka nie Bajkal! Woda w jeziorze niesamowicie zimna. Kapalismy sie oczywiscie, ale za kazdym razem zaledwie pary ruchow zabka i koniec! Brrrr.... Ale za to strasznie przyjemnie. Jezioro czyste , krystaliczna wode pilismy nawet bez przegotowania.
Drugiego dnia pokrecilismy sie po okolicy. Nie chcielismy zostawiac naszego obozowiska bez opieki, wiec sie z Jirim dzielismy. Kiedy my siedzielismy na miejscu, om sobie lazil i odwrotnie. Bylismy na pysznych, wedzonych omulach (slynne, bajlalskie rybki!), zrobilismy zaopatrzenie w sklepie. Bardzo mily, relaksacyjny dzien! tego nam bylo trzeba! Tymczasem Jiri poznal w lokalnej knajpie James'a - Amerykanina. Podrozowal po Azji sam i chetnie rozbil obok swoj malenki namiocik. Mily facet. Wieczorem zrobilismy wieczorek zapoznawczy! Byla niezla impreza:) Wpadlismy tez na ten sam pomysl, zeby nastepnego dnia sporbowac przebic sie na wschodnie wybrzeze wyspy. Slyszelismy, ze jest dzikie, niezagospodarowane, piekne... Czemu nie?
Ruszylismy z samego rana. Zwinelismy nasz oboz, zostawilismy spora czesc bagazy w jednym z osrodkow wypoczynkowych. A dalej...?Ale o tym napisze Danusia:)
Ruszamy. Zalatwiamy transport lazikiem do miejsca, gdzie konczy sie droga. Lazik z trudem pokonuje wyboje na nieutwardzonym, lesnym trakcie. Pare razy mijamy jakies rozwidlenia, szybko tracimy orientacje w terenie. Po okolo pol godziny facet staje. Co, to juz koniec? Jak jeszcze daleko do Bajkalu? Pada odpowiedz- ok 7 km. Nie wysiadamy- ma jechac dalej, nie mowy. Kierowca cos tam burczy pod nosem, ale rusza. Droga jeszcze gorsza. Po nastepnej pol godzinie znowu staje. Stad ok 3-4km do Bajkalu, najpierw prosto, potem w prawo. OK. Wysiadamy, zakladamy nasze ciezkie plecaki z calym sprzetem campingowym i jedzeniem i ruszamy wskazana sciezka. Sciezka za chwile sie rozwidla, potem znowu, potem ginie, cofamy sie, wybieramy inna sciezke, znowu to samo, jeszcze inna, dochodzimy troche dalej, znowu ginie, wracamy, jeszcze raz, kompas, teraz musi byc dobry kierunek, nic z tego...Jest goraco, kazda przerwa na odpoczynek konczy sie zmasowanym atakiem wielkich bajkalskich mrowek. Tajga jest gesta, piekna, pachnaca ziolami i jagodami. Staram sie skupic na pozytywnych doznaniach. Nie jest latwo. Plecak ciazy coraz bardziej, mrowki kazdego wyprowadzilyby z rownowagi, a do tego koszulka zaczyna sie juz przyklejac do ciala. No, ale jest ciagle nadzieja. Wszyscy nie moga prowadzic- zdaje sie na Tomka, ktory zawsze mial lepsza orientacje w terenie i Jamesa, ktory z mapa i kompasem wydaje sie calkiem wiarygodny. Jiri tez sie nie wtraca. Wchodzimy w spalony las, sciezka coraz gorsza, trzeba pokonywac wielkie, osmolone klody lub przedzierac sie przez gestwine popalonych, brudzacych krzakow. Nie trzeba wiele czasu i wygladamy jak diably balkanskie. Czarne rece, czarne buzie, czarne ciuchy. Tomek rozdziera nowa karimate. Brniemy dalej, bo kierunek sie zgadza.
Gdzie jest Bajkal??
Przeciez to takie male jeziorko, latwo przeoczyc...
Jakas chata! Moze ktos tam bedzie, spytamy sie o droge. Niestety nikogo. Ogladamy chatke z drewna, z foliowym dachem, wokol rozrzucone sprzety, rozwieszone stare ciuchy, koce, czapki. Jak mozna tu mieszkac? W koncu to Syberia, mrozy dochodzace do 40 stopni to norma... Nie widac wokol wody. Na szczescie mamy jeszcze zapas. Nic tu po nas. Znowu spalony, mroczny las. Dosyc. To nie ma sensu. Patrzymy na zegarki. Lazimy juz ponad 3 godziny i ciagle nie trafilismy na wlasciwa drozke. Postanawiamy odwrot. Dochodzimy do miejsca, skad ruszalismy. Slyszymy jakies glosy. To Rosjanie. No, jestesmy uratowani! Powinni znac droge...Okazuja sie byc grupka mlodziezy, ktora wyruszyla wczesnie rano z Huzyru i ...bladzi od paru godzin, szukajac sciezki. Na dodatek konczy im sie woda...Po chwili dyskusji, 2 chlopakow rusza jeszcze w innym kierunku w poszukiwaniu szczescia i malutkiego jeziorka zagubionego w wielkiej, gestej, zarojonej od mrowek, dusznej tajdze. My robimy sobie przerwe, toczac nieustanna walke z czarnymi, zlosliwymi stworami. Godzinke mozemy poczekac, jak nic sie nie wyjasni- sprobujemy wrocic do Huzyru. Nagle slyszymy warkot motoru. Znowu nadzieja! Podjezdza dziadek na malym motorku z przyczepka, razem z nim dwie kobiety. Niemilosiernie obladowani. Widac- miejscowi. Pytamy o droge. Dziadek jest zly- znowu tu kogos przywiezli? Oni przywoza, wysadzaja w zlym miejscu(!), a ja potem musze prowadzic. Oczywiscie to zrobi, nie zostawi nas w takim oplakanym stanie w srodku lasu. Dziadek- Siergiej okazuje sie byc lesnikem- straznikiem, ma ze sobe bron, bo ponoc w lesie sa wilki. Mieszka w tym lesie od kiedy skonczyl 12 lat, w tej samej chatce, ktora widzielismy wczesniej. Wode przynosi z Bajkalu, albo przywozi z Huzyru. W miasteczku robi tez co jakis czas porzadne zakupy- glownie konserwy, zupki w proszku, wodke. Czekamy na pozostalych Rosjan i wszyscy razem idziemy do znajomej chatki, pomagajac niesc dziadkowi wode i zapasy. Docieramy na miejsce ok 18 wieczorem. Siergiej chce troche odpoczac, pyta nas czy moze wystarczy, ze nas poprowadzi jutro? Opcja wydaje nam sie beznadziejna- nie ma tu nawet kawalka rownego terenu, zeby rozbic namiot, no i nie ma Bajkalu...Staje na tym, ze Siergiej odpocznie i pojdziemy. Mamy nadzieje, ze godzinka wystarczy, a tu... co robia Rosjanie? Ugotuja dla wszystkich zupe! Wyciagaja z pleckow marchewki, cebulki, kapusty(!), przyprawy, menazki i zabieraja sie ochoczo do dziela. No niezle, tylko czy zdazymy przed zmrokiem dotrzec do Bajkalu? Siergiej patrzy na to wszystko sceptycznie, ale sie nie odzywa.
Ruszamy przed 21, godzina do zmroku...Zadnej sciezki, przed nami nasz przewodnik ze strzelba i jego pies. W zyciu bysmy nie znlezli drogi, bo jej tu nie ma! Lesnik zna te tereny jak wlasna kieszen i tylko on ma szanse dojsc na miejsce. Idziemy cierpliwie, plecaki ciaza, ale to nic, nie bedziemy juz bladzic. Zapada zmrok, jest trudniej, przydaja sie latarki. Pokonujemy spora gore i w pewnym momencie- jest! W dole widzimy upragniony Bajkal! Wszyscy sie ciesza jak glupi, tylko ze jakos mocno w dole to jeziorko...Idziemy trawersem. Siergiej prowadzi nas po coraz gorszym terenie. Na zmiane szyszki, krucha skala, piasek, nogi z trudem utrzymuja sie na "sciezce". A spasc nie byloby fajnie- pod nami wielka czarna przepasc. Nie jest wesolo, ale zaciskam zeby i ide. Maksymalne skupienie. Nie ma wyjscia, przeciez sie teraz nie cofniemy? Nagle jedna z Rosjanek siada na ziemi i zaczyna histeryzowac "Ja nie pajdu!", ze ona sie boi, ze chce do mamy. Uspokajamy ja wszyscy po kolei, dostaje kij bezpieczenstwa do reki i jakos rusza. Za jakies 15 minut druga z Rosjanek wybucha. Ona juz nie ma sily, boi sie, nie pojdzie. Jiri sie lituje, bierze jej plecak i przedzieramy sie dalej przez gesta tajge. Czas na zejscie. Wcale nie jest lepiej. Strasznie latwo sie poslizgnac, skrecic kostke, upasc. Wszyscy ida wyczerpani, ale maksymalnie skoncentrowani. Okolo polnocy docieramy szczesliwie na miejsce, po 12 km karkolomnej wycieczki...Wszyscy zgodnie przyznaja, ze czegos takiego to jeszcze nie przezyli. Z wyrazu twarzy Siergieja latwo mozna wyczytac:"A nie mowilem, zeby isc jutro?" Tylko kto wiedzial, ze to bedzie taki koszmar? No ale w koncu mamy Bajkal:-)) Pospiesznie rozbijamy namioty. Tomek wchodzi do wody...koszmarny lod! W Hurzyze tez woda byla bardzo zimna(jak to w Bajkale), ale tutaj...Tomek po kilku minutach stania po kostki w wodzie trzesie sie jak galareta. Nabieramy tylko szybko wode do picia, ekspresowe oplukanie buzi i rak. James i Jiri to jednak twardziele- kapa sie w tym lodzie! Brr...Na sama mysl robi mi sie zimno.
Potem ognicho, herbata i wodka oczywiscie. James przypomina sobie, ze ma dzisiaj 31 urodziny, wiec jest co oblewac:-) Jest wesolo, ale szybko padamy. Jest po czym...Nastepny dzien to juz wielki spokoj. Spacer po pieknej, dzikiej plazy. Udaje sie nam wszystkim wypatrzec przez lornetki foki uchatki:-) Rosjanie zostaja. My nie mamy wystarczajaco jedzenia, wiec ruszamy do Huzyru. Siergiej pokazuje nam wygodna sciezke(!), do ktorej powinien nas dowiezc kierowca lazika...Okolo 17 jestesmy na miejscu. Bola ramiona, plecy, nogi, ale mamy jeszcze sily na kapiel w Bajkale. Jest dzis wyjatkowo ciepla woda i mozna nawet poplywac!
Budze sie rano. Cos jest ze mna nie tak. Strasznie boli mnie lewe ramie. Zaraz przypominam sobie historie z przed paru lat, kiedy to na splywie Drawa nadwyrezylam sobie misien naramienny prawej reki. Wtedy kurowalam sie jakie 3 miesiace- kupa masci przeciwbolowych i fizykoterapia...Co bedzie teraz? Jak historia sie powtorzy...Jak bede nosic plecak?
James jedzie do Irkucka. My zostajemy przed nasza skala Szamana i postanawiamy odczekac pare dni. Moze sie z moja reka poprawi? Staramy sie odgarniac sprzed oczu najczarniejsza wizje- powrot do Polski...
Po powrocie do Irkucka probowalismy sie ponownie skontaktowac z Maxem. Caly czas mielismy klucze do jego mieszkania, ale tak nam jakos glupio bylo, bez jego wiedzy sie do niego wprowadzic...Pierwsza noc spedzilismy w nienajtanszym hotelu. Jednak drugiego dnia kontakt z Maxem zakonczony sukcesem! Okazalo sie, ze zmienil telefon, bo cos tam, nie mogl tez sie z nami skontaktowac, a teraz jest gdzies na wyjezdzie firmowym, a my mamy bez krempacji isc do jego mieszkania...:) Z usmiechami na twarzach przeprowadzilismy sie jak na swoje, zrobilismy obiad, pranie itd. Teraz odpoczywamy w mieszkaniu Maxa (caly czas mamy klucze, a faceta juz nie widzielismy...) Danusia kuruje nadwyrezona reke. Jutro ruszamy znow nad Bajkal-od drugiej strony(wschodniej).
Poki co reszta ok, choc ta Rosja uszczuplila nam cos mocno portfele. Mamy nadzieje, ze dalej bedzie taniej!
Jeszcze slowko o naszych planach, bo nie wiadomo, kiedy nam sie uda znowu usiasc przy komputerku:))
Za tydzien ruszamy na granice mongolska.Mamy juz kupione bilety, ale jeszcze nie wiemy, jak te granice przekroczymy...MUSI nam sie udac, bo konczy sie wiza pobytowa w Rosji...W Mongolii chcemy posiedziec 3-4 tygodnie; troche w gorach wsrod koczowniczych ludzi, troche na pustyni Gobi. Powinno byc super. Potem Chiny - pod warunkiem, ze w Mongolii uda nam sie zalatwic wizy (w Polsce nie dalismy rady...zabraklo czasu) - gdzie chcemy zostac ok.6-8 tygodni; a potem Indie!!! Czesc czasu chcemy spedzic w Himalajach w Sikkimie na malym trekkingu i 2-3 tygodnie w Indiach kontynentalnych; na Sylwestra chcemy pojechac do Nepalu i spedzic ten czas w Katmandu i okolicach. Moze byc swietna zabawa!!!
Oki. To tyle. Sprobujemy sie odezwac jak tylko to bedzie mozliwe.
Pozdrawiamy goraco i prosimy o przekazanie pozdrowien i informacji takze tym wszystkim zainteresowanym, do ktorych z racji braku maila nie mozemy sie odezwac:))