A Los i praca wcale nas nie pokochały tak od pierwszego wejrzenia chyba...
Ale...
Stawiając stopy pierwszy raz na Wyspie przebiegły nam ciarki po plecach. Już z wysokości górnego pokładu na promie mogliśmy zerknąć na senną wioskę Brodick i to wszystko co ją otacza. I już wtedy wiedzieliśmy, że będzie nam się na Arranie podobać!:) Hotelowym busikiem odbierającym standardowo gości z promu podjechaliśmy na teren naszej przyszłej pracy. No i znaleźliśmy się w bajce. Piękne słońce, błękitne niebo, kolorowe kwiaty, palmy i okwiecone drzewa, przystrzyżone trawniczki, czyściutkie alejki, śpiewające ptaki, uśmiechnięci ludzie, zabudowania hotelowe, a w tle przepiękna dolina zachłannie wcinająca się w otaczające Auchrannie górki. Cudeńko! Byliśmy autentycznie zachwyceni! W hotelu poznaliśmy przesympatycznego Davida, pokazali nam z grubsza hotel, spa, część rekreacyjną i zawieźli na nocleg. No i tu pojawił się pierwszy zgrzyt. No bo jakoś to do całej reszty nie pasowało... Generalnie bardzo duży dom z milionem przybudówek, okien, okienek, drzwi, zwisających przewodów, wystających rur i rurek i sterczących kominów... Całość wyglądająca na jakiś żart architektoniczny albo makietę w skali 1:1 wykonaną z tektury... Masakra! Ale nie będę się rozpisywał nad wszystkimi szczegółami... Fakt faktem, że mamy niby najlepszy z kilkudziesięciu lokali w tym domu. Najlepszy wcale nie oznacza niezły... Dwa pokoje i owszem i to jest wielkie błogosławieństwo, że przynajmniej miejsca mamy sporo i duże, wygodne łóżko. I na tym wszelkie plusy tego miejsca się kończą. Bardzo wilgotno i generalnie zimno. Grzejniki chodzą na okrągło. Bardzo ciemno i ponuro, brak oświetlenia i niewystarczająca okna robią swoje. Szczątkowe wyposażenie, brak większości „normalnych” mebli, stołu krzesła, szafki, wieszaka... też nie zwiększają komfortu. Niedziałające jedyne gniazdko elektryczne w sypialni też utrudnia nam troszkę życie. Poza tym to wszystko, co dzieje się poza drzwiami naszego „mieszkania”... Wspólna kuchnia i trzy łazienki z toaletami na chyba sześć pokoi w tej części St.Elmo's House zwanej Arcas wołają o pomstę do nieba. Totalne braki wyposażenia, ustawiczny bałagan i bród, sanitariaty baaaaardzo kiepskie, grzybek na ścianie, stan techniczny i estetyczny poniżej krytyki... Prawie jak toalety na stacji PKP w Wólce Dolnej. Do tego wszędzie wykładzina na podłodze, która dawno nie widziała odkurzacza. Od czasu do czasu odbywające się na korytarzu przy kuchni spotkania towarzyskie rozpoczynające się koło pierwszej w nocy i trwające do ostatniego kieliszka (no bo to prawda, że też nie ma gdzie się w Arcas spotkać).
Generalnie pierwsze wrażenie z naszego nowego mieszkanka było takie, żeby natychmiast stamtąd spierdalać!! (przepraszam za takie słowo, ale tak właśnie było...:))
Ale to dopiero jedna strona medalu. Pozostała druga zwana pracą...
I tu się dopiero rzeźnia zaczyna...