Kurcze...Przy wodospadach Iguazu pisalismy, ze warto było tych pare kilometrow jechac, żeby to zobaczyc... Teraz musze napisac, ze warto było tych pare latek pozyc, żeby tam sie znalezc...:))
Zapadajacy zmrok, male miasteczko pelne turystow i wszystkiego co im do szczescia potrzeba, wcisniete gdzies pomiedzy wysokie i bardzo strome zbocza zielonych gor i swiadomosc tego, ze jestesmy już tak blisko...:))
Straszyli nas w Cusco, ze w Aguas Calientes drogo i problemy z noclegiem, żeby rezerwowac wczesniej itd. Ale oczywiście to bzdura. Dzieki lapaczom dostalismy bardzo ladny pokoj, duzy, piekna lazienka, reczniki, papierek toaletowy, telewizja kablowa, cisza i spokoj, a do placu tylko 30 metrow...I to za normalna cene 30 soli:) Jeszcze tego wieczora musielismy sie zorientowac co i jak. Poszlismy do informacji, kupilismy kosmicznie drogie bilety wstepu do Machu Picchu (MP) - 129 soli czyli jakies 140-150 zlotych... Mielismy dylemat, co robic dalej. No bo najpiekniejsze widoki na MP można podziwiac z gory Wayna Picchu. A na te gorke jest limitowana ilosc wejsc. 200 pierwszych osob wpuszczanych jest pomiedzy 7 i 8 rano, a kolejne 200 osob miedzy 10 i 11. Wiec żeby tam sie dostac trzeba być naprawde wczesnie przy wejsciu do MP... No a pierwsze autobusy do ruin ruszaja dopiero (!!) o 5.30 rano. Wiedzielismy, ze sporo osob rusza grubo przed switem i funduje sobie 1,5 godzinny spacer po kosmicznie stromym zboczu... Stwierdzilismy, ze wpierw musimy cos zjesc a potem pomyslimy. No i pieknie wyszlo!!! A dlaczego pieknie??? Bo wreszcie dorwalem chomika!!!!:)) To nie chomik a swinka morska, ale i tak było fajnie zobaczyc na talerazu takiego zwierzaka prawie w calosci upieczonego... Lapki, ogon, glowa z uszkami... A w zabkach trzymal papryczke:) Rewelacja! Mieso takie srednie, ale doswiadczenie ciekawe:) No i najadlem sie do syta:) W trakcie tej chomikowej uczty wymyslelismy, ze do MP idziemy przed switem. Troche mnie to podejscie przerazalo,ale co tam!:) Ale to była jednak sluszna decyzja.
Pobudka kolo 3 nad ranem była masakryczna. Fizycznie nie moglismy otworzyc oczu!:) Jednak ekscytacja miejscem zmobilizowala nas do dzialania. Szybka kawa i ciastko, plecaczki, latarki na czola i w droge! Na placyku krecilo sie już sporo turystow. Poczatkowo szlo calkiem calkiem. Ale jak zaczelismy sie wspinac kosmicznie stroma sciezka było już gorzej. W swiatlach latarek widzielismy tylko kilka metrow przed soba i cale szczescie! Szlak ciezki, każdy krok to kilkadziesiat centymetrow do gory... Szybko zaczelismy sciagac kurtki i bluzy. Widok był ciekawy, bo w zupelnych ciemnosciach migotal tylko sznur swiecacych latarek i slychac było ciezkie oddechy dyszacych turystow... Danusia pognala do przodu wyprzedzajac maruderow, ja tez sie po jakims czasie zmobilizowalem uruchamiajac resztki sil... Na gore, na placyk przed glownym wejsciem do kompleksu, dotarlismy kilkanascie minut po 5. Jeszcze grubo przed switem. A już było sporo ludzi. Grzecznie ustawilismy sie w formujaca sie wlasnie kolejke, a wciaz dochodzili nowi ludzie. Wszyscy ledwo zywi, spoceni i ciezko sapiacy. Sciezka faktycznie była bardzo stroma i ponad godzinna wspinaczka dala sie wszystkim we znaki. Ale byliśmy przy Machu Picchu!:) Prawdziwy najazd zaczal sie w momencie, kiedy pojawily sie pierwsze autobusy. Podjezdzaly jeden za drugim, a z kazdego wysiadalo stadko turystow. Chyba nie mieli szans, żeby sie zalapac na wejscie na Wayna Picchu, a jak już, to na pewno nie na pierwsza ture.
Nam sie udalo! Mielismy numery wejsciowe 21 i 22 wiec scisla czolowka!:)) Odczekalismy jeszcze troche i jakos po godzinie 6 otworzono bramki wejsciowe. Czuc było ogolne podniecenie. Po kilku minutach znalezlismy sie wsrod ruin legendarnego miasta Inkow. Byliśmy w Machu Picchu!!!!!!!!!!!:)
Ledwo co było widac. Robilo sie dopiero jasno, ale najwiekszy dramat wisial w powietrzu... I to doslownie. Geste chmury skutecznie przyslanialy wszelkie widoki... A sprawdzalismy przeciez pogode! Mialo być pieknie! Jednak nie tracilismy nadziei. Wiedzielismy, ze w MP często od rana jest pelne zachmurzenie, a w ciagu dnia pojawia sie slonce i blekitne niebo. Odszukalismy sciezke do wejscia na Wayna Picchu, pomknelismy wsrod pierwszych, kamiennych tarasow, odczekalismy do godziny 7 i w totalnym mleku dookoła zaczelismy sie wspinac po jeszcze bardziej stromej sciezce na szczyt. Slychac tylko były spiewy ptakow, a czasami nad jakims kwiatem zawisal koliber! Znowu było ciezko, ale po niecalej godzinie dotarlismy do ruin swiatyni. Spora grupa rozsiadla sie na kamieniach, skalach i widokowych tarasach i...czekala... Przed nami była tylko biel. Nic. Nic nie widac...tragedia... Ale czekalismy dalej. No i warto bylo! Po może godzinie zaczely sie pojawiac pierwsze, wyrazne dziury w bialej zaslonie. A w tych dziurach prawdziwe cuda!!! Ludzie zaczeli nerwowo zmieniac miejsca, bo okazalo sie, ze MP jest z innej strony niż sie wiekszosc spodziewala. A jak już chmury podniosly sie calkowicie, a zbocze z miastem Inkow oswietlilo sie sloncem po prostu zwariowalismy. I to wszyscy. Obraz przed naszymi oczami był tak nieprawdopodobnie piekny, ze nie ma najmniejszych szans, żeby to opisac. Jak oslupiali siedzielismy na gorze i patrzylismy na to, co było daleko w dole pod nami... Cale Machu Picchu jak na dloni. Miasto, swiatynie, kamienny mury, tarasy... To wszystko na siodle pomiedzy dwoma szczytami, a dookoła cudna sceneria bardzo stromych i zielonych zboczy gor... Byliśmy w szoku. Ale w jeszcze wiekszym szoku byliśmy (przynajmniej ja byłem...) w momencie kiedy po pokreceniu sie po ruinach trzeba było schodzic na dol... Gdyby nie ta poranna mgla, gdybym widzial to, co jest dookoła to pewnie bym tam nie wlazl... No i był problem żeby zejsc, ale jakos dalem rade:)
Tak czy siak sama gora Wyna Picchu robi kolosalne wrazenie, a widok z niej powala... Potem już jak dzieciaki biegalismy po kompleksie ruin nie wiedzac gdzie wpierw isc, co wpierw zobaczyc... Chcielismy wszystko od razu!:)) A to ogladanie tez nie było latwe. Zrobilo sie goraco, często trzeba było gdzies podchodzic, potem schodzic... Ale caly ten trud na 110% warto poniesc!:) Po zobaczeniu kilku najbardziej interesujacych miejsc w centrum MP Danusie pognalo na starozytny most Inkow, a potem poszlismy do Recinto del Guardian, gdzie na chwilke usiedlismy. To wlasnie z tego miejsca robiona jest wiekszosc pocztowkowych zdjec MP. Taka sielankowa przerwa. Piekna trawka, kamienne schodki do posiedzenia, troche cienia, kilka dorodnych lam skubiacych jakies zielsko zaraz kolo ciebie i przede wszystkim ten cudny widok... Bajka! Na sam koniec zafundowalismy sobie podejscie do Inkipunku na przeciwlegly kraniec siodla. Widok tez ciekawy, ale już nie tak jak z Wayna Picchu. Po drodze spotkalismy kilku Polakow, a z krakowska parka - Ania i Mateuszem kontynuowalismy spacer:) (Pozdrawiamy!) Ciekawi ludzie, tez podrozujacy dlugodystansowo:) Milo! Już po godzinie 17 schodzilismy do wyjscia. Pelni wrazen, strasznie zadowoleni, okropnie zmeczeni. Było fantastycznie i niewatpliwie MP znalazlo sie w zdecydowanej czolowce rankingu najpiekniejszych miejsc...!:) Nie chcielismy dac zarobic autobusiarzom (za 20 minut podjazdu z Aguas Caliente chcieli 7$!) i podreptalismy ta sama sciezka w dol. Teraz szlo znacznie lepiej!:)
W hotelu musielismy sie wykapac, przebrac totalnie mokre rzeczy. Wyszlismy cos zjesc (tym razem chomik sie uratowal - padlo na pizze:)) i zasluzone spanie!:)
Jutro czekala nas droga powrotna do Cusco, co - jak sie okazalo - wcale nie było takie proste i oczywiste... Ale w Machu Picchu byliśmy!:)