Ciezko było wyjechac z Colca. Okolica tak przepiekna, ze chcialo by sie tam posiedziec znacznie dluzej. Ale czas biegnie nieublagalnie do przodu i nie mielismy wyjscia. Za 15 soli wrocilismy do Arequipy. Na dworcu zorientowalismy sie w autobusach do Cusco, kupilismy bilety za 25 soli na dzien nastepny. Taksowka do naszego hosteliku. Tego dnia już tylko szybkie sprawy gospodarczo-jedzeniowe i spanko.
Troche sie autobusu do Cusco obawialismy, bo oczywiście kupilismy najtansze bilety, a i przewodnik i spotkani po drodze turysci rekomendowali, żeby kupowac te troche drozsze bilety, bo autobus lepszy, bezpieczniejszy itd. Zobaczymy. Nie było jednak tak zle. Komfort może nie taki jak w argentynskich autobusach, ale spokojnie dalo sie wytrzymac. Tym bardziej, ze droga nie była zbyt dluga (6 godzin) a była za to piekna. Wielkie i glebokie doliny, tarasy pol uprawnych, strzeliste wierzcholki gor i wulkanow, czasami sniezne czapy i lodowce, zbocza usiane malenkimi wioskami, serpentyny kretych i stromych drog. Bardzo nam sie podobalo!:) A! I co najwazniejsze - im blizej Cusco, tym bardziej robilo sie zielono! Wprawdzie bardzo delikatnie, ale zawsze:) Wreszcie! Bo szczerze mowiac, już powoli mielismy dosyc surowych i kamienistych krajobrazow, pieknych, ale pozbawionych zieleni. Teraz zaczelo sie to zmieniac i nie mielismy nic przeciwko temu:)
Do Cusco wjechalismy tuz przed zmrokiem. Już nie moglismy wysieciec na niewygodnych fotelach w autobusie. Ale chyba bardziej krecilo nas narastajace podniecenie niż sama niewygoda:) Wreszcie wysiedlismy z autobusu. Byliśmy w Cusco!! Szybko dalismy zlapac sie lapaczom i po kilkunastu minutach byliśmy w tanim (30 soli za pokoj) hosteliku blisko centrum. Miejsce generalnie zupelnie bez rewelacji. Boczna uliczka bocznej uliczki, dosyc mizerna lazienka, za oknem jakis zaulek. Ale było tanio i w centrum. No i nie chcialo nam sie niczego wiecej szukac.
Miasto fantastyczne. Kapitalnie polozone, dookoła zielone gory. Labirynty waskich uliczek, sporo pieknych domow, budynkow sakralnych. A z tymi uliczkami, to autentyczne było nie raz wyzwanie... Szerokosc na jeden osobowy samochod, chodnik szerokosci 40 cm i caly czas spory ruch:) Czasami ciezko było:) Urocze placyki z fontannami, kolorowe stragany z lokalnymi wyrobami. Dziewczynki ubrane w tradycyjne stroje, chodzace po placach w malymi lamami ubranymi w kolorowe kubraczki i pozujace do zdjec. Cala masa turystow, biur turystycznych, knajpek, kafejek, restauracyjek. Miasto zadbane, czyste, przyjazne. Fantastyczny klimat:) Nie było tez problemow, żeby znalezc cos dobrego do jedzenia, kupic pyszne bagietki, zolty ser czy inne produkty, żeby zrobic NORMALNE kanapki. Bo już troche dosyc mielismy typowego jedzenia. Najczesciej to cala kupa ryzu, obok porcja niedobrych frytek (niedopieczone, tluste i gumowate ziemniaki), malenki kawaleczek kurczaka i mikroskopijna ilosc salatki (np. 1 plasterek pomidora...) Wiec zjesc jakas dobrze przyprawiona pizze, czy kanapke z maslem, serem, szynka, pomidorem, cebula i ketchupem - to prawdziwie przyjemne przezycie:) No bo kanapki niby kupic można wszedzie, ale kiepsko jak sie trafi gumowata i sucha bulke z gumowatymi frytkami w srodku i nic wiecej... Co do jedzenia to oddac jednak trzeba, ze wszedzie można kupic galaretki w kubeczkach (niby jednorazowych...), owoce, soki i cala mase innych wynalazkow.
Ale no wlasnie... Chyba te wynalazki troche daly mi sie we znaki. Do tej pory nasze zaladki dzielnie dawaly rade, ale w Cusco z czyms musialem przesadzic... Było na tyle kiepsko, ze musielismy do hosteliku wzywac lekarza. Nie miałem typowych objawow problemow zaladkowych (wymioty czy biegunka), ale za to strasznie bolesne skrecanie brzucha, tak ze nie moglem sie ruszac i ryczalem z bolu i do tego wysoka temperatura. Wygladalo to kiepsko, ale już po pierwszych seriach jakis lokalnych specyfikow zaczelo sie poprawiac i po 2 dniach moglismy ruszyc dalej. A dokad? Oczywiście legendarne Machu Picchu! Od zawsze pociagaly nas wszelkie ruiny i od zawsze marzylismy (przynajmniej ja marzylem) o magicznym trojkacie ruin na swiecie. To kmerowskie, zaszyte w dzungli Angkor Wat w Kambodzy, to kamienne miasto w Petrze w Jorganii i wlasnie inkaskie Machu Picchu...:)) Byliśmy już bardzo blisko! Z Cusco można tam dojechac bez problemow bezposrednim pociagiem, ale to zabawa dosyc droga. Plecakowi turysci wybieraja droge alternatywna. Jest znacznie dluzsza, bardziej meczaca, ale kosztuje zaledwie 10-13$. Wiec zdecydowanie warto! Tym bardziej, jak sie podrozuje już za nie swoje pieniadze...:)