Do miasta dotarlismy sprawnie. Na dworcu nie pojawili sie "lapacze" wiec taksowka za 3 sole pojechalismy na Plaza de Armas (place o tej nazwie istnieja chyba w kazdym poludniowo-amerykanskim miasteczku). Ledwo sie wygramolilismy z kosmicznie malego autka (chyba Tico) podszedl do nas pan policjant, zapytal czy wszystko OK., wreczyl ulotke informacyjna. Milo!:) Danusia szybko znalazla jakies lokum. Padlo na hostelik La Reyna bardzo blisko placu, pomiedzy San Francisco i Santa Catalina. Skromny pokoik, ale z lazienka i miejscami do posiedzenia na dachu za 35 soli. Zanim sie zakwaterowalismy, to zrobilo sie już na tyle pozno, ze tego dnia tylko polowanie na jakies zwierze do zjedzenia (kura, oczywiście...) i drobne zakupy.
Arequipa to przyjemne i przyjazne miasto. Stare miasto cale z jasnego, powulkanicznego kamienia, klimatyczne uliczki, zadbane place i placyki, piekne koscioly, sporo knajpek, sklepikow, internetow. Pieknie oswietlone po zmroku. Widac było duzo turystow. Jakos tak dobrze sie poczulismy. Troche jednak trzeba ponarzekac. Chodzi o smog. Arequipa jest przepieknie polozona, w glebokiej dolinie, a dookoła strzelisty wulkan i masywy barwnych gor i tarasy z uprawnymi polami. Jednak tego nie było widac... Czasami sie lapalismy na tym, ze robiac jakas fotke ledwo dostrzegalismy w tle zamglone zarysy gor... Smog koszmarny!
Ale to już koniec narzekania:) W miescie chcielismy spedzic 2-3 dni zanim pojedziemy dalej. Wiec poza sprawami techniczno-gospodarczymi trzeba było tam cos zobaczyc:) Rzecz jasna centrum. Okolice Plaza de Armas i Plaza San Francisco. Padlo tez na bardzo ciekawe Museo Santuarios Andinos przy Universidad Catolica Santa Maria. Kapitalna sprawa! Miejsce to slynne jest z jednego powodu. Otoz kilkanascie lat temu znaleziono na zboczach niedalekiego wulkanu Ampato zamrozone cialo mlodej inkaskiej dziewczyny, ktora była tam zlozona w ofierze bogom ziemi. Trafilismy na niezlego przewodnika, ktory przez chyba ponad godzine opowiadal o Inkach, ich imperium, o tym jakie, kiedy i dla kogo skladali ofiary. Ale przede wszystkim o samej Juanicie, ktora wedrowala z okolic Cuzco na miejsce ofiarne przez kilka miesiecy, potem zostala otruta, a dla pewnosci roztrzaskano jej glowe... Smierc malo interesujaca, ale to była dla niej (ponoc) ogromna duma - dac sie zlozyc w ofierze... Może i tak. Poza doskonale zachowanym cialem Juanity również sporo przedmiotow kultu i codziennego uzytku. Godne polecenia:) Ale najciekawsze w Arequipie miejsce to z pewnoscia Klasztor Santa Catalina. Widzielismy do tej poro sporo roznych klasztorow, swiatyn, kosciolow, cerkwi, monasterow itd. Mielismy troche watpliwosci: wchodzic - nie wchodzic (tym bardziej, ze wstep kosztowal chyba 35 soli). Ale weszlismy:) I zdecydowanie warto było! Duzy teren, w samym srodku miasta, otoczony murem. Miasto w miescie! Caly kompleks zabudowan, z niesamowitymi i wielkimi mieszkaniami dla siostr (najczesciej był pokoj dzienny i sypialna, przedsionek, podworko, lazienka, kuchnia i kapliczka - ponad 100 metrow kwadratowych!), z kaplicami, kuchniami, pralnia, basenem kapielowym, dziedzincami... Cos zupelnie innego!:) I kapitalny klimat tego miejsca!
Ale to wszystko nic! W powietrzu czulismy bliskosc Kanionu Colca! Już nastepnego dnia mielismy tam sie znalezc! Oczywiscie w miescie jest pewnie ponad setka agencji i biur turytycznych oferujacych wycieczki w roznych konfiguracjach, ale zdecydowalismy, ze pojedziemy tam sami i na miejscu zbadamy grunt. W Cabanaconde (mikro-miasteczko nad Kanionem) moglismy zostac 2 noce. Kupilismy wiec bilety na lokalny autobus i w droge!:)))