No niestety. To nie Argentyna... Jednak znacznie nizsza cena transportu w Boliwii jest adekwatna do jakosci. Można zapomniec o kocykach, kibelku, jedzeniu czy napojach w autobusie. Strasznie duszno, zero tlenu w powietrzu... A do tego boliwijska dieta powoduje znaczna produkcje gazow w organizmach i co jakis czas przez autobus przetaczala sie fala obrzydliwego smrodu... Ale jakos jechalismy. Zaledwie paru turystow- reszta lokalnych. Wpierw nie szlo spac, bo nie można było oddychac. Nie było czym! Po nocnym postoju gdzies przy jakies knajpce zrobilo sie z kolei starsznie zimno. Oddychac już można było, tyle ze marzly wszelkie konczyny...
Na miejsce dojechalismy po 7 rano. Zimno i bolaly nas glowy. Byliśmy zmeczeni, niewyspani. Nie pomagala herbatka z koki. Ciezko szlo, ale na dworcu zebralismy podstawowe informacje, mapka miasta itd. W La Paz mielismy zalatwionego hosta z Couch Surfing. Wiedzielismy, ze mieszka w bogatej dzielnicy i gada po angielsku, bo wiele lat mieszkal w USA. Dobra nasza! Jako ze miasto ogromne i to nasz pierwszy dzien, nie chcielismy ryzykowac transportu publicznego i wzielismy taksowke. I cale szczescie! Jechalismy chyba ze 40 minut po totalnie zatloczonych uliczkach i to na przeciwlegly skraj miasta do Zona Sur. Zaplacilismy tylko 25B wiec calkiem niezle. Taksowki w Boliwii, to dosyc tani i czasami najlepszy srodek transportu - szczególnie w duzych miastach.
Wyladowalismy na ulicy Los Jazmines. No dobra, ale naszego numeru jakos nie widac. Ladne domy, czasami wielkie rezydencje, niektóre z ochrona. Kurcze. Jakos w tej Ameryce Poludniowej nie mamy szczescia do hostow. Okazalo sie, ze nasz gospodarz dopiero kilka miesiecy wczesniej kupil dzialke budowlana w La Paz. A nasze miejsce, to teren budowy za metalowa brama pomiedzy dwoma pieknymi domami... Prowizoryczny domek z plyty kartonowo-gipsowej, gruzowisko na podworku, prowizoryczna kuchenka, fatalna lazienka nawet bez umywalki, prowizoryczna kanapa do spania z myszami harcujacymi dookoła... I do tego daleko do centrum. Tragedia. No, ale skoro już tam dotarlismy, to zostalismy... Po nocnym autobusie byliśmy jednak tak wykonczeni, ze pomimo tego kiepskiego otoczenia szybko zasnelismy. Ludwik- czlowiek z CS - zapowiedzial, ze kolo 14 będziemy mieli obiad przygotowany przez zatrudniana przez niego kobiete. Fajnie!:) Jednak jedzenia sie nie doczekalismy, tym razem już lokalnymi mikrosami pojechalismy do centrum. Rejon placu z kosciolem San Francisco strasznie zatloczony. Zjedlismy cos na ulicy, ale jakos nie czulismy sie najlepiej. Caly czas zmeczenie, wysokosc i smog dawaly znac o sobie. Pokrecilismy sie po centrum, zrobilismy zakupy, wrocilismy na nocleg. Chcielismy z la Paz uciekac tak szybko, jak sie da. Jednak nic w miescie jeszcze nie widzielismy. Z bolem serca postanowilismy zostac jeszcze jedna noc w Zona Sur...
A samo La Paz...? Slyszelismy i czytalismy bardzo pozytywne opinie o tym miescie. My jednak jakos inaczej je odebralismy. Może jest kilka ciekawych miejsc. Urocze i zadbane placyki, ciekawe koscioly, interesujaca architektura, egzotyczne markety, na których można kupic m.in zestawy ofiarne dla lokalnych bostw czy zasuszone plody lam... Wlasnie! Zona naszego gospodarza - Veronica - opowiedziala nam kilka wstrzasajacych historii o boliwijskich kultach (to chyba jedyny pozytek z tego noclegu...). Kraj niby katolicki, ale... Co roku, na gore La Cumbre pielgrzymuje tysiace osob. Wpierw udaja sie do lokalnych szamanow i opowiadaja o swoich problemach czy planach. Owi szamani ustalaja zestaw ofiarny w jaki petenci powinni sie zaopatrzyc. Potem z tymi wszystkimi ziolami, solnymi figurkami, nasionami, amuletami, kamieniami tacy delikwenci pielgrzymuja na La Cumbre i zostawiaja te ofiary dla Matki Ziemi pod chrzescijanskim krzyzem(!!)... Albo budujac cokolwiek, na ten przyklad domek, w fundamentach konstrukcji musi sie znalezc ofiara zlozona z martwego plodu lamy czy innego zwierzecia. Niby te wierzenia dotycza nizszych i ubozszych warstw spolecznych Boliwii, ale nawet jeśli jestes bogaty i w to wszystko nie wierzysz, to i tak musisz biedna lame w betonie utopic, bo inaczej nie znajdziesz robotnikow, którzy ten dom ci wybuduja... Masakra. Ale to jeszcze nie najgorsze. Czasami przy budowach poteznych konstrukcji (np.pobliski wielki, wiszacy most przecinajacy przelecz oddzielajaca Zona Sur od La Paz) dochodzi do prawdziwych tragedii. Zwabiono bezdomnych, pocieto im twarze dla utrudnienia identyfikacji i zatopiono w fundamentach... Brrrrr.... Za kazdym razem kolo tego mostu przejezdzalismy... A tydzien wczesniej do jednej z wiosek niedaleko Potosi pojechal 4-osobowy patrol policji bo cos tam. Patrol już jednak nigdy nie wrocil. Zostali zlinczowani i zamordowani przez mieszkancow... Wrocmy jednak do La Paz...
Tak wiec miasto może i interesujace, ale to wszystko w strasznym tloku, smierdzacych spalinach, okropnym halasie, gigantycznym chaosie... Dla mnie osobiscie La Paz to kolejne duze miasto, ktore obronic sie może jedynie fenomenalnym polozeniem w glebokiej dolinie otoczonej pieknymi gorami. I faktycznie - widok na miasto z punktu widokowego Killi Killi był rewelacyjny. Cale centrum w dole a otaczajace strome zbocza oblepione doslownie mrowiem, tysiacami ceglastych domkow. Cudnie! Jednak po kolejnej nocce z myszami, ktore caly czas chrupaly jakis makaron, spakowalismy nasz dobytek, taksowka za 20B pojechalismy w rejon cmentarza (mielismy odrobine czasu wiec Danusia poleciala z aparatem na krotki rekonesans) skad wiedzielismy, ze odjezdzaja mikrobusy do spokojnej miejscowosci Copacabana. Jezioro Titicaca, na ktore tyle razy spogladalo sie z ciekawoscia w atlasie było coraz blizej!:)