Dziekujemy!!!! Na mój bilet jest!!; chcialem Danusie zostawic w Andach, ale jedna noga tez już jest na pokladzie:)
I to tez bardzo mile wiedziec, ze niektorzy sie za nami stesknili...:)))
W BsAs przeprowadzilismy sie na dwie ostatnie noce do czlowieka z HospitalityClub. Eze był niesamowity! Wiedzac, ze będzie goscil ludzi z Polski zaczal uczyc sie naszego jezyka... Ubaw wiec był straszliwy kiedy weryfikowalismy jego dotychczasowe osiagniecia!:) Dla Argentynczyka nasza wymowa to masakra w czystej postaci!:) Ale chlopak sie staral i chwala mu za to!
Mieszkanko sympatyczne, inna dzielnica, ale blisko stacji metra. No i czlowiek gadajacy po angielsku. Trafilismy idealnie. Dzieki jego goscinie moglismy pozbierac mysli, zastanowic sie nad dalsza droga. I wykombinowalismy, ze ruszamy do Iguazu. Ceny autobusow wahaly sie w przedziale 260-290 AP wiec je sobie darowalismy i obmyslilismy strategie dojechania na miejsce autostopem. Ruszylismy z samego rana miejskim autobusem na stacje kolejowa Retiro. Tam było sporo pociagow do Zarate - miasta, skad chcielismy lapac stopa. Sprawdzilismy wczesniej na mapie, ze w Zarate stacja kolejowa jest blisko drogi krajowej nr 12 (potem przechodzi w nr 14) i powinno pojsc gladko. Sprawdzilismy tez, ze jest sporo pociagow z BsAs do Zarate z przesiadka w Villa cos tam. No to jazda. Na dworcu Retiro kupilismy bilety od razu do Zarate (to nam sie podobalo!! - jakies 80km za 3,5AP!). Dojechalismy ustalonym wczesniej pociagiem do Villa cos tam. A tam kicha! Nastepny pociag nie jedzie do Zarate, tylko dojezdza gdzies do polowy drogi. Dopiero za 90 minut możemy jechac dalej... Dobra! Czekalismy na obskornej stacyjce nie majac zbytniego wyboru... Do Zarate dojechalismy wiec nastepnym pociagiem. Wysiedlismy na stacji, ale cos nam nie pasowalo. Nie zrobilismy sobie fotki mapy (no bo po co...?), ale z tego co pamietalismy, miał być zupelnie inny uklad. Motalismy sie po miasteczku, okazalo sie, ze stacja kolejowa i owszem, ale nie ta, co była na mapie... Wiec już na starcie zafundowalismy sobie godzinny spacer z ciezkimi plecakami (mielismy sporo prowiantu na droge) po malo ciekawym miasteczku. Cudem odnalezlismy nasza droge. Dotarlismy tam ledwo zywi i zbaranielismy. Nie dosyc, ze byliśmy na szosie przed godzina 15 (kosmicznie pozno!), to mielismy jeszcze spora konkurencje! Na stopa czekalo chyba z 10 osob! Kogos tam zabralo cos wczesniej, potem ktos dochodzil, odjezdzal, a my sterczelismy dalej. Szczytem było, kiedy z jakiegos lokalnego autobusu wyszedl wojak, przeszedl na pobocze, zaczal lapac stopa i po 2 minutach jechal dalej. A my? Chyba ponad 2 godziny potrzebowalismy, żeby ruszyc sie z miejsca. A do Puerto Iguazu pozostawalo 1200km... Najgorsze jest to, ze za daleko nie dojechalismy. Szlo jak krew z nosa. Na dwa auta dojechalismy już po zmroku na stacje benzynowa w poblize miasteczka Concordia. Byliśmy zniecheceni, zrezygnowani i zmeczeni. Stop szedl masakrycznie kiepsko... Przez caly dzien przejechalismy może 400km... Katastrofa. Cale szczescie przy owej stacji benzynowej były tanie miejsca noclegowe. Wzielismy kabine za 60AP (to nic, ze kapalo z sufitu...:)), zrobilismy herbate, zjedlismy czesc prowiantu i obserwujac jak zalamuje sie pogoda poszlismy spac.
Po dobrze przespanej nocce, pelni sil i nadziei wyszlismy z pokoju... Leje! I to nie jakis tam przelotny deszczyk... No to klapa. Czekalismy pod daszkiem na jakis cud. Nie wiedzielismy co ze soba dalej robic. Deszcz to najgorsza rzecz w podrozowaniu autostopem... Poza tym szlo bardzo kiepsko. Postanowilismy jechac do miasta, ktore polozone było z boku glownej drogi i dalej jechac autobusem. Poddalismy sie... Tak bywa. Danusia zdecydowala sie pytac podjezdzajace auta o ich cel podrozy. Jakis chlopak zabral nas do Concordia. Mowilismy, ze chcemy dalej jechac autobusem, wiec dworzec autobusowy itd. A ten matol wysadzil nas gdzies na obrzezach, wskazal kierunek i odjechal... I wtedy zaczelo najmocniej padac. Wsciekli i totalnie przemoczeni dotarlismy po prawie godzinie na dworzec autobusowy. Lalo sie z nas centralnie, ale byliśmy pod dachem. Zawsze najbardziej boimy sie o bagaze. My i rzeczy na nas szybko zazwyczaj wysychaja, ale cala reszta... Na dworcu rozlozylismy sie na kilku siedzeniach, przygotowalismy rzeczy do wysuszenia, zrobilismy jedzenie. Jednak hitem było, kiedy Danusia poszla kupic bilety do Puerto Iguazu i kobieta w okienku oswiadczyla, ze autobus jest, i owszem, jakos wieczorem, ale nie stad, tylko trzeba taksowka dojechac do glownej szosy... Myslalem, ze cos mnie zaraz trafi... Cale szczescie w innym okienku poszlo lepiej i za 150AP kupilismy bilety na autobus odjezdzajacy z Concordia o 20.30. W Puerto Iguazu (PI) mielismy być nastepnego dnia rano...
Jedna jeszcze tylko uwaga praktyczna. Jakos kretynsko to wszystko zaplanowalismy. Od jednego z kierowcow dowiedzielismy sie o mozliwosci podrozowania w tym kierunku pociagiem. Jest to bardzo czasochlonne, ale duuuzo tansze. No i teraz sprawdzilismy. I rzeczywiscie. Jeśli ktos by chcial jechas z BsAs do PI i nie miał zbyt zasobnego portfela, ale za to duzo czasu, to można poszukac pociag (kilka razy w tygodniu), którym można za kilkadziesiat AP dojechac az do Posadas, a dalej jest już tylko niecale 300km... Ale Polak madry po szkodzie...:) Było nie było, zaoszczedzilismy około 100AP...