Poprzedniego dnia przygotowalismy sobie kanapki i kawe w termosie, wiec ewakuacja z hostelu poszla dosyc sprawnie. Już kilka minut po 7 rano (a to srodek nocy, bo nawet Slonce wstaje tutaj kolo 9!) siedzielismy w aucie i jechalismy w kierunku El Chalten. Do pokonania mielismy troszke ponad 200km wiec na droge policzylismy jakies 3 godzinki. Sprawdzilismy wczesniej mozliwosci trekingowe w tej okolicy i wybralismy parogodzinny spacer nad Lago Capri. Ale już po drodze zaczelo sie prawdziwe widowisko. Wpierw pojawil sie na horyzoncie majaczacy jeszcze w szarosciach ogromny masyw gorski z Fitz Royem i Cerro Tore! Cudenka! Potem zaczelo wschodzic Slonce malujac na niebie niesamowite ksztalty i kolory. A na deser wierzcholki gor zostaly oswietlone na rozowo... Zapowiadal sie calkiem niezly dzien!:)
Do El Chalten dojechalismy przed 10 rano. Spokojnie moglismy być wczesniej, ale co chwile zatrzymywalismy auto na drodze, żeby zrobic nastepne i nastepne zdjecie...:) Bez problemu odszukalismy wstep na szlak (mielismy zrobione fotki wszystkich potrzebnych map, a te znalezlismy na hostelowych scianach) i zaczelismy sie wspinac przyjemna sciezka. Wpierw skrajem glebokiej i przepieknej doliny, lasem, ktory wiosna albo wczesniejsza jesienia musial być cudowny; potem weszlismy troszke glebiej i po jakis 70-80 minutach zwariowalismy. Dotarlismy do punktu widokowego. Zza drzew wylonil sie Fitz Roy z okolicznymi strzelistymi szczytami. W pelnym sloncu, na tle blekitnego nieba, w totalnie przejrzystym powietrzu... Szok. Na polance siedzielismy chyba z godzine. Nie moglismy sie stamtad ruszyc... Widok autentycznie wspanialy!! Potem spacerowym krokiem okrazylismy kamieniste wzgorze, doszlismy do Lago Capri, co chwile zerkalismy na gory... Jeziorko Capri tez urocze. Kapitalnie polozone, z kilkoma miejscami kampingowymi przy brzegu i z woda tak czysta, ze można ja pic na surowo...:) Niesamowite. Danusie oczywiście gnalo gdzies tam dalej, ale czas mielismy niestety limitowany. Nie chcialem ruszac z El Chalten po godzinie 15, wiec pozostalo nam wrocic lesistym szlakiem na parking. Pomimo tego, ze krotki, to spacer był i tak genialny!!!! Cale szczescie, ze zdecydowalismy sie pod Fitz Roy przyjechac!:)
Teraz siedzimy w hosteliku, jestesmy po kolacji, Mauro przygotowuje Yerba Mate (taka specyficzna herbatka...:)). A jutro rano chcemy ruszac dalej. Kierunek Chile i Torres del Paine. Tylko znowu pogoda jest pewnym problemem...