A jednak!:))
Kolo 19 zapakowalismy sie do "naszego" malego autka. To 3-drzwiowy Golf, z którym mielismy sie zwiazac na najblizszych kilkanascie dni. I ruszylismy!:)
Celem było miasteczko El Calafate, wiec jakies ponad 1500km przed nami. Zdecydowalismy sie na troche dluzsza, ale za to bezpieczniejsza i wygodniejsza droge. Szeroka szosa, minimalny ruch na drodze, tylko cala masa zajacow i lam, wiec trzeba było mocno caly czas uwazac. W jednej z miejscowosci (chyba Caleta Olivia) mieszkancy urzadzili nocna blokade przejazdu przez miasteczko. Odczekalismy swoje i ruszylismy dalej. Prowadzilismy na zmiane z Mauro, czeste przerwy na papierosa i kawe:) W ciagu dnia pokazaly sie naszym oczom patagonskie krajobrazy przypominajace troche Mongolie! Ogromne przestrzenie, czasami na horyzoncie gory, czasami tylko wzniesienia, dookoła stepy i potezne rowniny. A to wszystko przeciete prosta jak strzala droga, na niej nasze autko a po bogach stada pieknych guanaco (lamowate)... Nie było zle, ale do celu dojechalismy zaawansowanym popoludniem i totalnie zmasakrowani. Z racji posiadanego autka objechalismy El Calafate w poszukiwaniu noclegu. Znalezlismy przyjemny hostelik z lozkami w dormitorium po 40AP z trzecia nocka gratis. Tego dnia tylko krotki spacer po okolicy, zakupy w suprmarkecie i ....!!! Flamingi!!!! Nasze pierwsze!:) Najnormalniejsza zatoczka nad poteznym jeziorem Argentina, gdzie polozone jest El Calafate, a w niej cale stado rozowych flamingow!:) Normalna rewelacja:) Już nam sie podobalo! Samo miasteczko tez przyjemne. Klimatyczne, zadbane. No i w tle osniezone gory i piekna pogoda! Tego nam było trzeba!:)
Po pysznym makaronie przygotowanym przez rodowitego Wlocha z Turynu szybko zasnelismy.
Rano pelna mobilizacja. Cudna pogoda! Szybko zjedlismy sniadanie, przygotowalismy kanapki, herbate z cytryna do termosu i w droge!:) Slynny lodowiec Perito Moreno czekal wlasnie na nas! Z El Calafate do lodowca jest kolo 80km asflatowa, ale kreta droga. Zblizajace sie pasmo strzelistych gor strasznie nas podniecalo. Po 1,5 godziny byliśmy na miejscu. Musielismy kupic bilet wstepu do Parku Narodowego za 75AP i zostawic auto na parkingu dla odwiedzajacych. Stamtad minibusik zawozil turystow do miejsca, skad ogladac można lodowiec. Fajny pomysl, cale setki metrow pomostow, kilkanascie balkonow i punktow widokowych. Lodowiec można ogladac z roznej wysokosci i roznej odleglosci (tyle, ze trzeba sie po tych pomostach nachodzic...:)) Ale generalnie rewelacja. Po jednej stronie zbocza turysci, po drugiej stronie waskiego przesmyku na jeziorze sam ON! Wielki, wysoki jezor splywajacy z pomiedzy ogromnych masywow gorskich... A do tego blekitny! Wcale nie bialy - jak można by było przypuszczac, tylko wlasnie blekitny:) Rewelacja! Czolo lodowca to masywna sciana, a na jego powierzchni dziwaczne, lodowe ksztalty. No i dookoła gory, slonce i niebieskie niebo... Znowu byliśmy w raju! Co jakis czas z pionowej sciany odrywaly sie ogromne, lodowe bloki z hukiem wpadajace do wod jeziora wywolujac przy okazji calkiem pokazna fale. Wiedzielismy, ze ten lodowiec należy do najpiekniejszych na swiecie (dlatego tam byliśmy:)), ale i tak nas zaskoczyl!:) Eh, dobrze, ze dalismy Wam sie namowic i dobrze, ze trzymaliscie kciuki za pogode!:)
W drodze powrotnej wykrecilismy jeszcze na druga strone jednej z odnog (Lago Roca) jeziora. Poza pieknymi widokami i napotkanym (chyba) pancernikiem (to takie zwierzatko, tylko szkoda, ze było już od jakiegos czasu niezywe...) widzielismy argentynskich kowbojow (na koniach, a zamiast siodel owcze skory!) dogladajacych stad, kilka "estancii" - farm rozsianych po calym terenie (do najbilzszego sasiada kilkanascie kilometrow!) i dziwnych niby-kapliczek - ale nie jestesmy pewni, co to było - sami ocenicie...
W hostelu sprawdzilismy kolejny raz prognoze pogody. Przez te Patagonie poznalismy chyba wszystkie serwisy pogodowe w Internecie... No i wyszlo nam, ze w Torres del Paine jest kicha i nie ma co sie tam spieszyc... I co dalej? Wymyslilismy, ze skoro mamy auto, ze skoro w rejonie jest ladna pogoda i ma być jeszcze przez kolejne dwa dni, to nie ma co za duzo dyskutowac, tylko nastepnego dnia jechac do El Chalten! A co tam jest? Otoz dwa z kilku najbardziej spektakularnych szczytow gorskich na swiecie: strzelisty jak igla Cerro Torre i przede wszystkim slynny Fitz Roy!!!