Po poludniu bylismy w Argentynie!
Miasteczko sympatyczne. Niewielkie, zadbane, sklepiki, nawet bankomat, informacja turystyczna... Tyle, ze niestety znowy szok. I to w te negatywna strone. Mialo byc taniej, a jest drozej. Informacja turystyczna jest, ale dziewcze tylko po hiszpansku gadajace. Polaczenia autobusowe i owszem, ale bardzo rzadkie i kosmicznie drogie. Koszmar! Z ogromnym trudem ustalilismy, ze tego dnia nigdzie stad nie wyjedziemy. Nie moglismy znalezc noclegu, a jak juz cos znalezlismy, to znowu okazalo sie, ze drogo. A mialo byc taniej! Kurcze, nocleg 30$, piwo 1L 2,5$, puszka kawy (nie dobrej) 3,5$; internet 2$ (ale i tak nie dzialal....) autobus 60km 8-9$, dalsze polaczenia koszmarne... Cale szczescie ten drogi nocleg okazal sie sympatyczny. Pani gotowala nam obiady (3$), pozwolila nam czekac na nocny autobus. Postanowilismy zostawic jej jeden z trzech kamieni szczescia, ktore dostalismy od Kanadyjki w Himalajach. Pamietacie? Jeden mial byc dla nas, wiec juz jest w Polsce, jeden mielismy zostawic w Laosie (zostawilismy) i jeden mial dojechac do Patagonii. No i dojechal:)
Ale co z nami? Co dalej?? Zaczelismy mocno kombinowac. Kombinowalismy, kombinowalismy i wykombinowalismy. Drogie noclegi, bardzo drogi transport, zero informacji, rzadkie polaczenia, mozliwosc nieczynnych noclegow na Poludniu, minimalne szanse na widoki... Podjelismy chyba najtrudniejsza do tej pory decyzje. Patagonia nas pokonala i zdecydowalismy, ze dalej nie jedziemy... Kurcze, do tej pory sciska mnie w gardle. Od zawsze marzylem o Ushuaia, Danusia o Torres del Paine i lodowcu Perito Moreno... Jestesmy tak blisko, a jednak tak daleko... Wszystkie argumenty przemawialy i przemawiaja za tym, ze nie ma sensu zjezdzac jeszcze bardziej w dol. Trudno! Nie zawsze wszystko musi sie udawac. Jakos tak od poczatku pobytu w Ameryce Poludniowej wszystko szlo pod gorke. Sypal nam sie sprzet, ktos tam odmowil noclegu, nie widzielismy wulkanu, nie szlo z transportem, psula sie pogoda, nawet niedzielna Msze odwolali... Patagonia musi na nas jeszcze jakis czas poczekac... Jakby na zlosc tego dnia mielismy piekna pogode. Blekitne niebo, wspaniale widoczki dookoła. W Los Antiguos mielismy do dyspozycji praktycznie caly dzien, bo zdecydowalismy sie na nocny autobus do Comodoro Rivadavia (6,5 godziny za 25$!) na antlantyckim tym razem wybrzezu, wiec pospacerowalismy troche po okolicy. W centrum miasteczka wdrapalismy sie na niewielkie wzniesienie z punktem widokowym, poszlismy w dwa miejsca nad jeziorem... Dzien bardzo mily, ale wcale nie ulatwiajacy nam zycia. No bo gdyby lalo i był koszmarny wicher, to wtedy bysmy byli pewni slusznosci podjetej decyzji. A tak - znowu pojawily sie watpliwosci... Może jednak na Poludnie jechac...?
>>>
?? :((