O tym miasteczku slyszelismy już wczesniej. Ogladalismy fotki i czytalismy relacje. Valparaiso (val.) to kolorowe domy na licznych wzgorzach i stare kolejki linowe (w sumie to takie skrzyzowane kolejki z windami) "ascensor" wciagajace malutkie wagoniki po szynach na strome zbocza. Niby nic, ale jakis taki wyjatkowy klimat tego miejsca przyciagal jak magnes. Yercko tez nam doradzal, ze jeśli możemy, to mamy jechac do Val. Dobra! Spakowalismy sie na wpol-lekko, duza czesc bagazu zostawilismy w mieszkaniu naszego gospodarza, kupilismy bilety powrotne z Stgo do Val.za 12$ od glowy i ruszylismy. Chcielismy tam spedzic jedna noc. Yercko poczatkowo zalatwil nawet nocleg u jakies swojej znajomej, ale nic z tego nie wyszlo i zostalismy w Rezidencia Veracruz. Mila, rodzinna atmosfera, hotelik bardzo blisko dworca autobusowego i stacji kolejki, pokoj za 20$.
Przyjechalismy tam kolo godziny 14 wiec tego pierwszego dnia tylko krotki rekonesans. Pojechalismy kolejka miejska w okolice Cerro Artilleria i Cerro Toro. Ale slonce było już nie z tej strony, co powinno, wiec szybko wrocilismy do hoteliku, zrobilismy zakupy i postanowilismy sie polenic zostawiajac zasadnicze zwiedzanie miasta na dzien kolejny:) Bo najlepsza pora na ogladanie Val.to przedpoludnie, najpozniej do godz.14! Jeszcze uwaga do tej kolejki. Nie wiadomo o co chodzi z cenami biletow, za kazdym razem placilismy inaczej, a poza tym trzeba za 1200 pesos kupic karte magnetyczna, ktorej potem nie można oddac... A centrum miasta jest na tyle male, ze spokojnie można sie poruszac piechatka. Od dworca autobusowego do Cerro Artilleria jakies 40 minut spokojnym kroczkiem:)
Cos nam znowu nie wyszlo i zamiast wstac wczesnie rano z hotelu na spacer wyszlismy dopiero po 10... Kolejka do Cerro Artilleria i wjazd na gore, Plaza Matriz, wjazd najstarsza "ascensor" Cordillera na Cerro Toro, uliczkami w dol do kolejki na Cerro Concepcion, Cerro Alegre, Plaza Bismark, zejscie w dol, cmentarz Disedentes, Plaza Victoria i powrot do domu. Trasa wspaniala. Uliczki, domy, widoki ze wzniesien, ludzie w parkach, kolory! Tylko drobna w tym wszystkim znowu nutka niepokoju. Wpierw jakas kobieta mowila nam, zebysmy tam a tam dalej nie szli, bo to bardzo niebezpieczne miejsca. Cholera! A tam wlasnie było bardzo uroczo! Ale sie jednak wycofalismy. Potem znowu odkrylismy jakies genialne uliczki, ale tam podeszlo to nas dwoch panow, jeden z nich siegnal do kieszeni i pokazala policyjna odznake i zalecil wycofanie sie w dol... Kurcze! Nie sadzilismy, ze będzie az tak zle... W takim razie najciekawsze zakatki Valparaiso można zwiedzac tylko w wiekszej grupie i najlepiej z lokalnymi ludzmi... Tak czy siak miasto strasznie fotogeniczne. Kolory wszedzie dookoła: domy - stare i nowe, murowane i z blachy, ploty, bramy, mury, graffiti... rozsiane na wzgorzach, stare "ascensor" wspinajace sie stromo, leniwe zycie na miejskich placykach... Pieknie!
Wieczorem wracalismy do Stgo. Tam już czulismy sie jak w domu, znane stacje metra, znane przystanki autobusowe, zakupy w znanym markecie, klucze do mieszkania w kieszeni...:) Jeszcze tylko jedna noc w mieszkaniu Yercko. W sobote mielismy jechac już ponad 1200 km w dol, na poludnie Chile!:)