No i ryszylismy!:)
Zalozylismy nasze koszmarnie duze i ciezkie plecaki ; przekrecilismy klucz w zamku i w droge! Już na lotnisku czekala na nas bardzo mila niespodzianka:) Ala i Slawek - jedni z naszych najserdeczniejszych znajomych, a przy tym fani naszej podrozy, postanowili nas pozegnac. To niesamowite, ze chcialo im sie wstawac o 4.00 rano...:)) Dostalismy tez czterolistna koniczynke na szczescie:) Dziekujemy Wam!
Do Burgas w Bulgarii dostalismy sie bez problemow. Samolot, lokalny autobus do miasta, stado naciagaczy, którzy koniecznie chcieli do Tsareva zawiezc nas taksowka... Czyli norma:) Już na miejscu zgarnela nas jakas Bulgarka na prywatna kwatere za 10 BRL (czyli jakies 20zl). I cale szczescie dalismy sie jej namowic, bo poczatkowe plany zakladaly zupelnie cos innego... Chcielismy dotrzec do Tsareva, rozbic namiot na plazy, kupic wino i owoce, zjesc cos pysznego (np.gjuwecz!) i wymoczyc sie w Morzu Czarnym. No ale pogoda zweryfikowala te plany. Było zimno, padal deszcz, minimalny ruch turystyczny, zadnych stoisk z tanim jedzeniem... Skonczylo sie tym, ze wypilismy piwko w jakies lokalnej mordowni i zjedlismy zapasy z Polski. Po krotkim spacerze po Tsarevie pozostalo kilka obrazow: dosyc mizerna architektura, zaniedbane i często niedokonczone budynki, sporo smieci, drzewa oblepione informacjami o zmarlych i czarne kokardy na drzwiach domow. Ale za to spalo nam sie kapitalnie na naszej obskurnej kwaterze.
Drugiego dnia wstalismy skoro swit i - tym razem zgodnie z planem - ustawilismy sie na stopa na drodze w kierunku tureckiej granicy z kartka p.t. "ISTANBUL":) Ruch był kiepski, ale już po 30 minutach siedzielismy w aucie, ktore jechalo do jakiegos miasta tureckiego. Dobra nasza! Na granicy bez problemow. Przejscie malo uczeszczane, wizy za 20$ od lebka, a mialo być 15$... Niestety to zwiastowalo nasz pozniejszy szok... Ale bylismy w kolejnym, nowym kraju - Turcji!