Słynne San Remo bardzo nam przypada do gustu. Ale nie mówię o promenadzie, gdzie oprócz alei palmowej i hoteli nie ma co oglądać, ale o starym mieście na wzgórzu. Tu jest zupełnie inny świat!
Wdrapujemy się wąskimi uliczkami na samą górę. A uliczki są tak wąskie, że czasem można wleźć komuś do mieszkania, bo nikt tu praktycznie nie zamyka drzwi wejściowych! Niby mieszkania są osobne, ale większość czasu Włosi spędzają tu na zewnątrz, plotkując z sąsiadami. Można więc, chcąc nie chcąc, obejrzeć sobie jak ktoś robi pranie albo gotuje obiad.
Na każdym oknie są donice z kwiatami, na co drugim parapecie wygrzewa się kot, a w wolnych oknach wietrzą się kołdry i poduszki.
Zewsząd dobiega wesoły gwar rozmów.
Kwiaty i ich zapach towarzyszą nam przez cały spacer, wszystkie niemal krzewy są kolorowe, gdzieniegdzie żółcą się w ogródkach cytryny. Pięknie jest tu wiosną...
No i te lody! Najlepsze chyba lody we Włoszech jedliśmy właśnie tu! I kulki to takie ogromniaste, kule trzeba by rzec!