I jest problem... Nie mamy zarezerwowanych biletów na Krym, a że jest pełnia sezonu, na dworcu dowiadujemy się, że biletów brak! Co ciekawe, w każdej kasie udzielają nam innej informacji co do wolnych biletów(w jednej, że możemy jechać za tydzień, w innej, że za 10 dni, w jeszcze innej, że za 2 tygodnie...) Ale.... Jesteśmy na Ukrainie, więc wiele da sie załatwić dając w łapę. Tym razem metoda polegająca na włożeniu banknotów pod zamkniętą dłonią przez okienko nie zdaje egzaminu(tu przydają się drobne dolary). Chyba faktycznie nie ma juz miejsc! Ale uzyskujemy cenną informację, że po peronie krążą koniki, u których mozna kupić "wstęp do pociągu", nie mylić z biletem. Oznacza to, że możemy wejść do pociągu, ale nie mamy tam zagwarantowanych miejsc. Jest jedynie szansa, że coś się zwolni później. Korzystamy z okazji, bo przecież chcemy jechać dzisiaj, a nie za tydzień! "Bilet" u konika kosztuje mniej więcej dwukrotnie więcej, niż w kasie, co i tak nie jest zawrotną a sumą. Przed nami półtora doby podróży, nie daj Boże na stojąco?!
Pani konik załatwia nam wejście z prowadnicą pociągu(taka pani-opiekunka danego przedziału), ale nie mamy nawet pewności, że ktoś nas nie wyrzuci po drodze, bo przecież nie mamy żadnych biletów! Wewnątrz duchota nieziemska i smród. Wszystkie oka szczelnie pozamykane( i nie daja się otworzyć), a mamy całkiem gorące lato...
Ulokowujemy się w jakimś kącie i ruszamy...