Od rana zatzymujemy się na paru punktach widokowych, które znajdują się już poza Grand Canyon Village i są równie, a nawet bardziej imponujące, niż te wczorajsze! Najpiękniejszy ze wszystkich to chyba Lipan Point. Stajemy też przy Desert View Watchtower. Na wieżę można się wspiąć, a co tam najfajniejsze, oprócz widoków (które lepsze są z dołu, bo bez szybek), to wielobarwne indiańskie malunki, które pokrywają całe wnętrze wieży. Wprawdzie są to repliki, a nie żadne historyczne dzieła, ale nie zmienia faktu, że oko cieszą.
Naszym celem na dziś jest Page, a po drodze Horseshoe Bend. Zanim tam dojedziemy, stajemy jeszcze na przypadkowym parkingu, gdzie też można podziwiać imponujące "dziury w ziemi z wodą na dnie". Takich szczelin i przełomów jest w okolicy sporo.
Za parking przy Horseshoe Bend trzeba zapłacić £10, ale za takie widoki za milion dolarów płacimy bez mrugnięcia okiem. Wiemy z mapy, że do samego punktu widokowego trzeba kawałek przejść, ale ścieżka w tym gorącu i pełnym słońcu jest niemałym wyzwaniem (choć to tylko 15-20 minut w jedną stronę). Koniecznie trzeba zabrać ze sobą wodę! Turystów jest sporo, niektórzy korzystają z zadaszonych przystanków, żeby choć na chwilę ukryć się przed palącym słońcem. Idzie się szeroką, wygodną ścieżką, a wokół czerwona pustynia, nakrapiana jedynie zielonoszarymi krzewami. W pewnym momencie w dole naszym oczom ukazuje się tłumek ludzi, więc można się spodziewać, że nasz cel jest blisko. Widać jakieś pęknięcie w ziemi. Dopiero gdy dojdzie się do krawędzi, można podziwiać genialny widok na wodną podkowę rzeki Kolorado. Coś cudownego! Po wodzie poruszają się malutkie stateczki.
Stąd już niedaleko do Page. W tej miejscowości z półrocznym wyprzedzeniem zarezerwowaliśmy fajny hotelik za £35 (super deal). 2 tygodnie przed wyjazdem dostaliśmy info z booking.com, że właściciel hotelu anulował naszą rezerwację, gdyż cena ustalona przez booking okazała się za niska... Możemy zabukować ponownie za cenę £70... Trochę nam to krwi napsuło i zarezerwowaliśmy coś innego w pobliżu w podobnej cenie. Wybór okazał się doskonały, w motelu (Rodaway Inn) znajdował się basenik z ochładzaną wodą, z którego oczywiście skorzystałam (nawet dwukrotnie). Mamy trochę spokojniesze popołudnie, robimy małą przepierkę (ręcznie, bo wszystko w tym słońcu wysycha w godzinę...) i jedziemy na obiad do jadłodajni sieci Denny's. Ceny nie najniższe, ale jedzonko smaczne. Zamówiłam sobie rybę, a Tomek tradycyjnie burgera. Robimy też zakupy na kolejne parę dni. Przed nami 4 kempingi.