Po ostatnim dniu lenistwa na plaży, pora wracać do domu.
Musimy wyjechać ze sporym zapasem czasowym, bo niestety zanim dojedziemy na lotnisko, trzeba znowu odstać swoje w korkach. Nie obyło się jednak bez nerwów, bo doświadczamy najgorszych korków na tej drodze od początku naszego wyjazdu… Przebijamy się przez miasto ponad 45 minut.
Uff… Docieramy na czas do naszej wypożyczalni aut, gdzie sprawnie zdajemy samochód. Stamtąd, podobnie jak w przeciwnym kierunku, zabiera nas na lotnisko firmowy busik. Spotykamy tam Polaków, którzy stracili wszystkie pieniądze, które wpłacili wcześniej na wypożyczenie auta, bo okazało się, że wypożyczalnia nie respektuje karty debetowej, a kredytowej nie mają… Auto i pieniądze przepadły.
Na lotnisku żadnych informacji o opóźnieniach samolotu, więc jesteśmy dobrej myśli. Odprawiamy się zgodnie z planem i… czekamy. Teraz już widzimy, dlaczego. Ryanair z Edynburga właśnie wylądował… Czyli znowu będzie obsuwa.
Z ponad półgodzinnego opóźnienia samolot nadrabia 20 minut, więc wciąż jest nadzieja, że zdążymy na autobus z lotniska w Edi do Glasgow.
Niestety…
Kiedy ja już stoję przy taśmie po odbiór bagażu nadawanego, Tomek stoi jeszcze w samolocie…, bo ja siedziałam z przodu, on z tyłu i wszyscy musieli wysiadać przednim wejściem… bo coś im się pewnie zepsuło. To lotnisko coraz bardziej doprowadza mnie do szału.
Prawda jest taka, że nawet jeśli wyszlibyśmy razem, nie zdążylibyśmy na autobus, bo zanim pojawią się na taśmie bagaże z naszego lotu, pojadą jeszcze z dwóch wcześniejszych kierunków…
Ten autobus był jedyną szansą zdążenia na pociąg z Glasgow do Ardrossan i tym samym na ostatni prom na Arran.
Podpytujemy jeszcze desperacko o cenę taksówki na Dworzec Centralny w Glasgow, ale cena £150 bez gwarancji, że zdążymy…skutecznie nas odstrasza.