Palermo miło nas zaskoczyło.
Bezproblemowo zaparkowaliśmy w centrum miasta, w miejscu które znaleźliśmy na Google (blisko Placu z Fontanną Wstydu). Parking niewielki, ale miejsce z rana było. Trzeba było tylko zostawić kluczyki, no bo zwyczajem tutejszym przecież musieliśmy kogoś zastawić…
Wszystko zaczęło się dobrze. Pogoda ładna (ostatnie 3 dni lało), był to ostatni dzień przed wyjazdem mojej siostry i szwagra. Auto zaparkowane. Ruszamy na eksplorację miasta.
Ledwo doszliśmy pod Fontannę Wstydu, dostajemy wiadomość z domu, że nasz młodszy pies jest tak chory, że trzeba było go zawieźć do weterynarza (mieliśmy poprzedniego dnia jakieś sygnały, ale nie wyglądało to wtedy tak poważnie). Chwilę później rozmawialiśmy z weterynarzem, że Woodek musi zostać dziś w klinice i że jego stan jest ciężki… Mieliśmy więc zwiedzanie w morowych nastrojach… A wielka szkoda, bo miasto bardzo ciekawe.
Przepiękne kościoły, ładne place i parki, ciekawe i kolorowe targi, klimatyczne uliczki i kamienice. Nie będę się tu rozpisywać o zabytkach, bo wszystko będzie na zdjęciach.
Czy Palermo jest brudne? To wciąż Sycylia, więc w pobocznych, mniej turystycznych miejscach owszem, czasem walają się śmieci. Ale jeśli większość naszego zwiedzania poprowadzimy szlakiem najciekawszych zabytków, nie będzie nas to razić.
Jednej z ciekawostek Palermo na fotkach nie zobaczycie. To katakumby Kapucynów. Czytałam o tym miejscu wcześniej sporo i bardzo chciałam zobaczyć. Poniżej kilka faktów z wiki.
Pod klasztorem Kapucynów, trochę na uboczu miasta (dokąd da się dojść pieszo, ale nie polecamy, bo spacer ten nie jest szczególnie ciekawy) znajdują się mumie, w liczbie około 8000. Pochowano tu zarówno osoby duchowne, jak i świeckie. Początkowo katakumby były przeznaczone dla zmarłych kapucynów tutejszego klasztoru, ale z czasem zezwolono na pochówek w tym miejscu zamożnych świeckich mieszkańców miasta. Pierwszych zmarłych pochowano tam w XVI wieku, zaś jedną z ostatnich tam pochowanych osób była dwuletnia Rosalia Lombardo, która spoczęła w katakumbach w latach 20. XX wieku. Zmumifikowane ciała są w całości ubrane; stoją, leżą lub wiszą na ścianach. Podzielone są według płci i pozycji społecznej. W poszczególnych salach można zobaczyć m.in. prałatów, kupców, profesorów, mieszczan w odświętnych strojach, dziewice, które nie zdążyły wyjść za mąż (są w sukniach ślubnych), całe familie, jak również małe dzieci czy kobiety.
W pierwszej kolejności wstawiano po kilka zwłok do ciasnych i suchych pomieszczeń, z dobrą cyrkulacją powietrza, w celu ich całkowitego wysuszenia, co następowało po 8 do 10 miesiącach. Potem zaś tak zmienione zwłoki myto octem i ubierano w stroje oficjalne, po czym stawiano je w którymś z korytarzy, gdzie mogły je odwiedzać osoby bliskie którym pozwalano, by raz na jakiś czas mogli oni zmieniać swoim zmarłym ubrania.
I jak to wyglądało w rzeczywistości? Czy to miejsce jak z horroru? Przerażające i przyprawiające o dreszcze?
Trochę tak. Powoli schodzimy do podziemi. Zdjęć nie można robić z szacunku dla zmarłych, co w pełni akceptujemy i rozumiemy. Specyficzny zaduch starej, zakurzonej piwnicy. Kilka alejek, dosłownie oblepionych ciałami zmarłych. Mumie są w różnym stanie, niektóre mają dobrze zachowaną skórę, włosy… inne bardziej przypominają szkielety. Mają przeróżne wyrazy twarzy, siedzą, leżą, wiszą w rozmaitych pozycjach. Mamy tu cały przegląd strojów z dawnej epoki. Czujemy, że spacerujemy wśród zmarłych, przez to automatycznie nie rozmawiamy na głos, a szepczemy. Otacza nas taka aura tajemniczości, trochę grozy, tak z mocnym akcentem człowiek sobie uświadamia, jak niewiele z niego zostaje po śmierci, nawet po mumifikacji… Postacie są mniejsze niż żywi ludzie, bo pozbawione wody.
Każdy musi ocenić czy zwiedzanie takich miejsc jest dla niego. Dla nas było ciekawym przeżyciem, ale nie doświadczyliśmy potem żadnej traumy ani nocnych koszmarów. Przecież nic co ludzkie nie jest nam obce, a śmierć jest nieodłączną częścią ludzkiego żywota.
Wciąż zamartwiamy się naszym psem. Jesteśmy umówieni na wieczorny telefon do weterynarza. Do tego czasu pozostaje nam mieć nadzieję, że wszystko będzie dobrze.
Jemy w taniej jadłodajni, całkiem dobre dania. Kosztujemy potraw, których jeszcze wcześniej nie udało nam się spróbować, między innymi Pasta Alla Norma, czyli makaron z pomidorami, bakłażanem i słonym, serem ricotta. Smaczne.
Popołudniowe miasto rozgrzało się już mocno i zaczynamy odczuwać zmęczenie. Niezawodna włoska kawa trochę stawia nas na nogi. Najpierw odwozimy Rodzinkę na lotnisko, po czym stajemy przy jakimś supermarkecie na parkingu i dzwonimy. Ufff… najgorsze minęło. Potem okaże się, że to było zapalenie trzustki i nasz czworonóg będzie musiał przejść na niskotłuszczową dietę. Ale najważniejsze, że przetrwał najgorsze!
Nieco uspokojeni wracamy do domu.