Lot mija sprawnie i bezproblemowo. Widoki rewelacyjne, pogoda przecudowna, pod nami co rusz tworzą się tęcze! Siedzę z nosem w szybie.
Lotnisko w Harstad/Evenes (nazywane też Harstad/Narvik) jest portem lotniczym obsługującym te 3 miasta, a także najbliższym punktem, dokąd można dolecieć, wybierając się na Lofoty.
Hala odlotów maleńka, jedna taśma do odbioru bagażu, informacja i ze 3 okienka wypożyczalni samochodów.
Czekamy na naszą walizkę.
Większość pasażerów już dawno odeszła ze swoimi tobołami, taśma wciąż wyrzuca ten sam plecak. Zdążyliśmy w międzyczasie załatwić odbiór auta - popularne tu małe auto hybrydowe (Toyota). Ceny wynajmu samochodu w tej części Norwegii powalają. Za dobę płacimy ok 80 funtów (dla porównania na Maderze 25!). I dalej czekamy.
W końcu ktoś nas wysłał do okienka z informacji, gdzie się okazało, że takich jak my jest więcej. „Codziennie tu komuś ginie bagaż, musicie to zgłosić”.
No to zgłaszamy. Wtedy do nas dociera, że my ledwo się zdążyliśmy przesiąść na ten drugi samolot w Oslo, ale na „przesiadkę” bagażu to nie było najmniejszych szans! Walizka powinna dotrzeć rannym samolotem dnia następnego. No to nieźle się zaczyna… Pierwszy raz nam się to zdarza! W bagażu podręcznym mamy piżamy, nocleg mamy zabukowany bardzo blisko lotniska, więc nie pozostaje nam nic innego, tylko iść spać…