Na takich spotkaniach śpi się w zbiorowych salach, często szkolnych. Miejsca spotkań to najczęściej hale targowe, które też stają się miejscami posiłków (obiad i kolacja) dla tysięcy młodych ludzi. Jedzenie jest proste, często podgrzewane wojskowe puszki. Najważniejsze, że na takiej hali jest ciepło i nie pada…wszyscy bowiem muszą opuścić miejsca noclegowe po śniadaniu.
Jechałam do Wiednia już drugi raz. Ten pierwszy był z moimi rodzicami i siostrą, nie pamiętam już nawet kiedy to było. Pamiętam za to dokładnie drogę Maluchem w upale, z tobołami na dachu… i moje zdziwienie, że na ulicach Wiednia nie widać Fiatów 126p ;-)
W porównaniu z tym poprzednim dojazdem, autokar był całkiem komfortowy, choć taka wielogodzinna jazda kojarzyć mi się zawsze będzie z niemożnością rozprostowania kolan i ich bólem. A, i jeszcze z tym, że zawsze były toalety, ale nigdy nie można było z nich korzystać, bo się zapchają… Trzeba było więc wytrzymywać do przerw toaletowych na stacjach benzynowych.
Z Wiednia najbardziej pamiętam MRÓZ. Temperatura spadała do -10, a nawet -20 stopni, co oznaczało dużo marznięcia. Cały dzień spędzało się na dworze, poza przejazdami metrem, posiłkami w hali czy wieczornymi modlitwami/śpiewami na hali (na te staraliśmy się chodzić, odpuszczając sobie grupy dyskusyjne w ciągu dnia).
Zdjęcia zeskanowałam, tak jak powklejane są w albumie. Niestety robiliśmy wtedy fotki „głupolem”, więc mają bardziej wartość sentymentalną, a nie estetyczną. Wrzucam je dla zobrazowania miejsc, do których udało nam się dotrzeć.