Ryszard Kapuściński nigdy nie robił notatek. Wychodził z założenia, że jeśli czegoś nie pamięta, to znaczy, że nie warto tego pamiętać. Z tego wyjazdu mam jedynie list do Tomka (biedak pracował wtedy na etacie) i nienajlepszej jakości zdjęcia.
Zobaczymy, co uda mi się z tego posklejać :-)
Sam wyjazd miał być głównie na zarobek. Ktoś tam był i że się niby dało spoko zarobić. W tamtych czasach z dorabianiem wakacyjnym w Polsce było kiepsko (wszystko w 99% okazywało się akwizycją), no a kasa na podróże była potrzebna...
Miałam jechać ja, moja przyjaciółka Magda i jej chłopak Zbyszek (także mój dobry kumpel) oraz Magdy kolega ze szkoły (którego nie znałam). W ostatniej chwili okazało się, że Magdy nie puści mama autostopem (byliśmy wtedy młodzi jeszcze ;-)), więc mieli dojechać ze Zbyszkiem autobusem dzień później.
Ja już byłam bardzo zdeterminowana... więc zdecydowałam się jechać z kolegą Magdy Markiem, którego miałam poznać w dzień wyjazdu...
To był dla mnie ogromny sprawdzian, bo pierwszy raz stopem zagranicą i to jeszcze z nieznajomym, który, jak się okazało, był mniej zaradny ode mnie...
Pociągiem dotarliśmy do Kunowic, skąd nie jechał żaden autobus do Świecka. Spotkaliśmy dwóch gości, którzy stopem zmierzali do Amsterdamu. Zaczęliśmy iść z nimi 1,5km przez las i już ciężar mojego plecaka dał mi w kość... Na szczęście furmanka z powodzianami ze Słubic zlitowała się nad nami i podwiozła nas do samej granicy.
Przełamałam się i zaczęłam podchodzić do stojących na granicy samochodów i pytać o podwózkę (znałam jeszcze wtedy niemiecki ;-)). Siódme z kolei auto nas zgarnęło :-) I potem już poszło... Wysiadaliśmy zawsze na parkingach albo na stacjach benzynowych, byle na trasie. Jak było mało aut, to podchodziliśmy bezpośrednio do kierowców (bo trudniej odmówić ;-)), a jak dużo, to stawaliśmy na wylocie na autostradę. Na niektórych stacjach była niezła konkurencja!