Wesoły cmentarz w Sapanta to jeden z żelaznych punktów naszej wyprawy do Rumunii. Od kiedy pierwszy raz zobaczyłam gdzieś artykuł o tym miejscu wiele lat temu, bardzo chciałam to przedziwne miejsce zobaczyć. No bo, po pierwsze, jak cmentarz w ogóle może być wesoły?
Ja chyba nazwałabym go „kolorowy”. Dla kogoś, kto nie może zrozumieć dowcipnych (podobno) wierszyków na nagrobkach, ogólne odczucie nie jest aż tak „wesołe”. Twarze zmarłych, z małymi wyjątkami, nie uśmiechają się do nas. Pogodne twarze znajdziemy prędzej na prawdziwych zdjęciach, niż na malunkach. Po powrocie do domu poprosiłam mojego znajomego Węgra z Transylwanii o przetłumaczenie przykładowych epitafiów. Niestety, pomimo, że większość życia mieszkał w Rumunii, rozłożył ręce. Mówi, że tak ogólnie to może mi powiedzieć, że teksty zawierają informacje o zmarłym, typu, kim był, czy miał rodzinę, jakim był człowiekiem, kiedy i w jaki sposób zmarł. Natomiast te sarkastyczne wierszyki napisane lokalnym żargonem, dla niego są bardzo trudne do zrozumienia, a po przetłumaczeniu tracą podobno większość sensu…
Choćby ten tekst, który możemy znaleźć na polskiej Wikipedii: „Zasnąłem w 1939 roku. Żyłem 49 lat. a oto, co chcę powiedzieć. Nazywałem się George Basului i jak długo żyłem poświęcałem wiele owiec, aby przygotować dobre mięso. Dobre mięso – to nie kłamstwo, można się nim najeść jak król. Dawałem wam najtłustsze mięso, którym mogliście się nacieszyć”.
Kim był ów pan? Może rzeźnikiem? Może kucharzem? …
Dla mnie ten barwny, a nawet pstrokaty cmentarz jest przede wszystkim CIEKAWY. Na niebieskim tle drewnianych nagrobków, mnożą się scenki z życia mieszkańców wioski. Obrazki są różne, tak jak różni są ludzie. Od tych przedstawiających poważne zawody, takie jak lekarz czy prawnik, przez te zwyczajne, typu gospodyni domowa czy rzeźnik, po te bardziej frywolne, takie jak ktoś z butelką wyskokowego trunku, a nawet pani lekkich obyczajów.
Pierwszy rekonesans zrobiliśmy już wieczorem, po dotarciu do Sapanty. O dziwo, cmentarz był otwarty i, podobnie jak w przypadku klasztorów, nie pobierano już opłaty. Zagłębiliśmy się w labirynt drewnianych nagrobków na dobrą godzinę. Jest ich tu ponad 800 (!), więc pomimo niewielkiej powierzchni, jest co oglądać.
Wróciliśmy następnego dnia, żeby przede wszystkim sfotografować to niezwykłe miejsce pochówku. Odnajdywaliśmy coraz to ciekawsze obrazki.